sobota, 31 marca 2012

Cytrynowy konkurs z Head&Shoulders


Witajcie kochane! Dzięki uprzejmości firmy Head&Shoulders mam przyjemność zaprosić Was do udziału w konkursie, w którym możecie zdobyć produkty tej firmy.


W konkursie przewidziane zostały dwie nagrody: każda z nich składa się z zestawu kosmetyków do włosów (szampon+odżywka) firmy Head&Shoulders. Produkty pochodzą z linii citrus fresh. 
Aby wziąć udział w konkursie należy być obserwatorem bloga Z mejkapem jej do twarzy i w terminie 31.03.2012 - 11.04.2012 zgłosić chęć udziału w zabawie w komentarzu pod tą notką. W komentarzu powinny się znaleźć następujące dane:
- nick, pod jakim obserwujecie Z mejkapem jej do twarzy,
- adres e-mail,
- dokończenie wypowiedzi: słowo "cytryna" kojarzy mi się z... Mogą to być anegdoty z waszego życia, zabawne historyjki, link do zdjęcia/ obrazka/filmiku, bądź skojarzenia z samym słowem. ;) Pod tym względem macie wolną rękę.
Po zakończeniu konkursu wybiorę (wraz z resztą komisji ;)) z nadesłanych prac 2, których autorki otrzymają w nagrodę po jednym zestawie kosmetyków.
Zgłaszając się do konkursu akceptujecie regulamin, z którym można się zapoznać poniżej.

To chyba byłoby na tyle. ;) Zapraszam do udziału!

REGULAMIN
I. Postanowienia ogólne
1. Organizatorem konkursu jestem ja (redhead) - właścicielka bloga Z mejkapem jej do twarzy (http://redheadexperiments.blogspot.com/) w ramach działalności w/w bloga.
2. Zasady konkursu określa niniejszy regulamin.
3. Konkurs odbywa się w terminie 31.03.2012 - 11.04.2012 r.

II. Uczestnictwo
4. Osoby biorące udział w konkursie muszą mieć skończone 18 lat lub zgodę rodziców lub prawnych opiekunów.
5. Konkurs jest przeprowadzany wyłącznie dla publicznych obserwatorów Z mejkapem jej do twarzy.
6. Warunkiem udziału w konkursie jest nadesłanie pracy konkursowej - dokończenie zdania: "słowo <<cytryna>> kojarzy mi się z..."
7. Zgłoszenia do konkursu dokonuje się w komentarzu pod notką dodaną dnia 31.03.2012 r., w której konkurs został ogłoszony. W zgłoszeniu należy zawrzeć:
a) nick, pod którym uczestnik obserwuje bloga Z mejkapem jej do twarzy,
b) adres e-mail, w celu skontaktowania się ze zwycięzcą,
c) odpowiedź na pytanie konkursowe
8. Przesyłając odpowiedź, uczestnik zgadza się na wykorzystanie jego odpowiedzi poprzez publikację na blogu Z mejkapem jej do twarzy.

III. Nagrody
9. W konkursie przewidziane zostały dwie nagrody.
10. Nagrodę zdobędzie osoba, której wypowiedź zostanie wybrana przez komisję konkursową (skład komisji - na życzenie - do wglądu u Organizatora). Wyróżnione zostaną dwie odpowiedzi, których autorzy otrzymają po jednym zestawie kosmetyków.
11. Nagrodą w konkursie jest zestaw kosmetyków - produktów firmy Head&Shoulders (szampon i odżywka z linii Citrus Fresh).
12. Ogłoszenie wyników nastąpi w terminie 7 dni od dnia zakończenia konkursu

IV. Postanowienia końcowe
13. Uczestnik zgłaszający się do konkursu wyraża zgodę na:
a) publikację jego wypowiedzi oraz nicka w razie wygranej
b) przetwarzanie jego danych osobowych w sprawach związanych z konkursem.
14. Domniemywa się, że uczestnik biorący udział w konkursie akceptuje niniejszy regulamin.
15. Wszelkie spory powstałe w trakcie trwania konkursu, a nie przewidziane w niniejszym regulaminie rozstrzyga Organizator.
16. Każdy uczestnik ma prawo wnieść skargę na tryb przeprowadzenia konkursu w terminie 7 dni od jego zakończenia.
17. Organizator zastrzega sobie prawo zmian w niniejszym regulaminie.


piątek, 30 marca 2012

Essence Colour&Go think pink - lakier do panokci



Dziś kilka słów na temat lakieru do paznokci firmy Essence. Jest to lakier z serii Colour&Go, o którym już pisałam [recenzja], dlatego dzisiaj będzie krótko i konkretnie. ;) Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej - zapraszam do powyższej recenzji.


Lakiery z serii Colour&Go są malutkie i dosyć tanie. Uważam, że to dobre rozwiązanie, ponieważ pełnowymiarowego kosmetyku nie udało mi się zużyć chyba nigdy. ;) Kolorów do wyboru jest całe mnóstwo. Ja tym razem skusiłam się na odcień, który jest czymś pomiędzy dosyć zdecydowanym różem, a średnio intensywną malinową czerwienią. Muszę dodać, że oszalałam na punkcie tej barwy. ;)


A sam lakier jest bardzo przyzwoity. Pędzelek jest wąski i precyzyjny, konsystencja ani zbyt gęsta, ani zbyt lejąca. Nie brudzi skórek, bardzo szubko wysycha. Nie zauważyłam, żeby smużył, ani, by pod powierzchnią zbierały się bąbelki powietrza. 
W kwestii trwałości: jeżeli nie zabezpieczymy lakieru jakimś topem to już po 2 - 3 dniach zaczną ścierać nam się końcówki, a koło 4 będziemy musieli produkt zmyć, bo pojawią się odpryski.



Podsumowując: polecam. Lakiery z serii colour&go są przyzwoite, a kolory - przepiękne. Sama pewnie jeszcze nie raz się w nie zaopatrzę.


czwartek, 29 marca 2012

Bioderma: Sebium H2O - płyn micelarny



Dziś kilka słów o produkcie, który od jakiegoś czasu jest moim absolutnym ulubieńcem w kwestii demakijażu i odświeżania twarzy.
Zacznę od tego, że nigdy nie byłam fanką płynów micelarnych. Nie pasowały mi, ponieważ brakowało mi w nich poślizgu - wacik nimi nasączony był jak nasączony wodą, a tarcie powodowało u mnie podrażnienia oczu. Dlatego właśnie trochę się bałam zamawiając ten produkt. Jednakże pozytywne opinie i przejściowe kłopoty z cerą sprawiły, że zdecydowałam się i kupiłam. Na allegro można kupić tę olbrzymią butelkę już od 35 zł.


Na wstępie zaznaczę, że jestem wielką fanką tego opakowania. ;) Pękata buteleczka kojarzy mi się z jakąś cudowną miksturą (;)), więc lubię trzymać ją na toaletce. Plastik jest na tyle twardy, by nie pękać od byle upadku, ale jednocześnie dostatecznie elastyczny, by szybko i sprawnie wydobyć produkt na zewnątrz.
Wydajność jest naprawdę niesamowita. Prezentowaną dziś butelkę posiadam od ponad miesiąca, kosmetyku używam 2 razy dziennie, a ubytek jest praktycznie niewidoczny.
Zapach: charakterystyczny dla linii Sebium. Moim zdaniem bardzo przyjemny - kojarzy mi się z czystością i produktami odkażającymi. ;)


Płyn jest bardzo przyjemny w użytkowaniu. Potrafi w ekspresowym tempie zmyć z twarzy każde zanieczyszczenie. Wodoodporne tusze i eyelinery oraz ciężkie podkłady nie są mu straszne. Produkt jest gładki, tak, że problemu z pocieraniem suchym wacikiem - opisanego w pierwszym akapicie - po prostu nie ma. Po użyciu skóra jest odświeżona i czysta. Co istotne - zupełnie się nie klei (a musicie wiedzieć, że jestem na tym punkcie przeczulona i jeżeli czuję choć lekki dyskomfort - natychmiast idę umyć twarz). Jednocześnie, po jego zastosowaniu, skóra nie jest napięta i podrażniona, jak to ma miejsce po umyciu twarzy wodą.
Czy rzeczywiście reguluje wydzielanie sebum? Moim zdaniem tak. Zaznaczę, że osobiście nie miałam  z tym nigdy dużych problemów - owszem zdarzało mi się świecić, ale niezbyt mocno. Od kiedy regularnie stosuję opisywany dziś micel w duecie z żelem myjącym z tej serii [recenzja] problemu po prostu nie ma. Nawet po nałożeniu kremu, twarz pozostaje matowa. Wystarczy, że użyję pudru rano, a do wieczora mam spokój z poprawkami.


Podsumowując: naprawdę bardzo polecam ten produkt. Jest to kosmetyk przyjemny w stosowaniu, który równocześnie daje bardzo wymierne efekty. Jego cena może wydawać się nieco wyższa, ale objętość jest ogromna, a wydajność - ponadprzeciętna. Myślę, że po przeliczeniu okaże się, że kosztuje niewiele drożej niż drogeryjne produkty do mycia twarzy. Szczególnie polecam go osobom, które mają problemy z nadmiernym wydzielaniem sebum, ponieważ mnie zupełnie z nich wyleczył.


wtorek, 27 marca 2012

Revlon Colorstay - podkład




Dziś pokażę Wam jeden z produktów, który znają chyba wszyscy. Niemal na każdym blogu poświęconym kosmetykom znajdziemy notkę na jego temat. Jest to ulubiony podkład wielu ludzi, rzadko spotyka się negatywne opinie na jego temat. Dlaczego jest taki popularny? 


Zacznijmy od opakowania. Jest to jedna z rzeczy, która najczęściej poddawana jest krytyce. Butelka jest szklana i ciężka, a do tego nie posiada pompki. Wydobycie z niej kosmetyku nawet przy pełnym opakowaniu jest niewygodne. Nie wiem, co będę robić kiedy produktu będzie mniej (choć pewnie tego momentu nie doczekam).
Zapach jest bardzo nieprzyjemny. Jest to woń typowo podkładowa, jednakże jej intensywność zwala z nóg. Nakładanie staje się z tego powodu bardzo nieprzyjemne. Zapach ulatnia się jednak dosyć szybko, tak, że na skórze nie jest wyczuwalny.


A teraz właściwości. Należy przyznać, że podkład daje naprawdę niesamowite krycie. Żaden inny znany mi kosmetyk nie daje, aż tak spektakularnych efektów. Pamiętam doskonale sytuację, w której pokazałam Revlon mojej koleżance. Miała ona dosyć spory problem z pewną niedoskonałością. Twierdziła, że bez względu na wszystko nie potrafi jej zakryć. Kiedy nałożyła na nią opisywany dziś produkt (co ważne - przy pomocy pędzla flat top) podbiegła do lustra i widząc swoje oblicze wrzasnęła: "nic nie widać!". ;) Jej euforia trwała dobrych kilka minut. ;) Za krycie musimy jednak zapłacić. Podkład jest bardzo ciężki, aż nieprzyjemny. Kilka razu zdarzyło mi się, że po aplikacji czułam dosłownie swędzenie na policzkach. Skóra była napięta i miałam wrażenie, że nie mogła oddychać. Musiało to być rzeczywiście wrażenie, ponieważ muszę przyznać, że nie zauważyłam, by na skutek stosowania Colorstay'a pojawiały mi się jakieś problemy skórne. 


Trwałość jest więcej niż zadowalająca. Aby ją zilustrować opowiem Wam o sytuacji, która zdarzyła się dzisiaj. ;) Jak widzicie na powyższym zdjęciu, nałożyłam na dłoń kroplę podkładu, żeby pokazać Wam efekt. Zapomniałam o niej i kilka minut temu starałam się ją zmyć. Najpierw tarłam ją palcem, później próbowałam zmyć produkt wodą. Plama jak była tak jest. Problem pomógł rozwiązać dopiero płyn micelarny.
Do tego dochodzi kwestia ceny. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem tego zjawiska. Dlaczego podkład, który w drogerii kosztuje ok. 70 zł, na allegro jest dostępny za (dosłownie) połowę ceny? Czy to Douglas nakłada, aż taką marżę?
Należy także wspomnieć, że produkt występuje w dwóch wersjach: do cer suchej/normalnej oraz tłustej/mieszanej. Wybór kolorów - zupełnie dobry. Z moją dosyć jasną cerą, "załapałam się" dopiero na trzeci odcień.


Podsumowując: podkład ma wiele plusów, jednakże ja i tak się do niego nie przekonałam. Nie widzę sensu w stosowaniu produktu, którego obecność na mojej twarzy powoduje dyskomfort. Jak dotąd nie miałam jeszcze podkładu, który sprawiałby, że dosłownie czułam, iż moje lico ukryte jest pod niebywałą ilością tapety. Wiem, że nie każdy musi mieć takie odczucia, ale ja mam i z Colorstay'em póki co nie chcę mieć do czynienia!

poniedziałek, 26 marca 2012

Kosmetyczni ulubieńcy - pielęgnacja i kolorówka


Dziś chciałam Wam pokazać moich ulubieńców - produkty, których używam z dużym powodzeniem już od dłuższego czasu (niektórych nawet od lat ;)) i, których póki co nie planuję zamieniać na inne.

1. Pielęgnacja
Wiem, że kilku kategorii brakuje, ale to dlatego, że nie znalazłam jeszcze kosmetyków, które zadowoliłyby mnie tak jak inne prezentowane tutaj.


1. Serum do włosów Pantene Pro-V Nature Fusion - bardzo lubię efekt jaki zostawia na moich włosach. Oczywiście, porządnej pielęgnacji nie zastąpi, ale i tak bardzo je lubię. :) [recenzja]
2. Płyn micelarny Bioderma Sebium - chyba jeden z najpopularniejszych miceli (choć może bardziej popularny jest jego czerwony odpowiednik). Lubię go, dobrze oczyszcza, pomaga kontrolować wydzielanie sebum i nie uczula. Za niedługo napiszę o nim coś więcej.
3. Żel do mycia twarzy Bioderma Sebium - wraz z numerem 2 tworzą duet, który naprawdę służy mojej cerze. Wypryski pojawiają się rzadziej, a świecenie cery, które w moim wypadku nigdy nie było kosmiczne, obecnie - zniknęło zupełnie. [recenzja]
4. Żel pod prysznic The Body Shop o zapachu grejpfruitowym. Uwielbiam go za konsystencję i zapach. [recenzja]
5. Kremy do twarzy na dzień i na noc z linii Nivea Piękno i Świeżość. Służą mi niemal nieprzerwanie od baardzo dawna. Czasem próbuję innych, ale i tak zawsze do nich wracam. ;)

2. Kolorówka... czyli kosmetyki, którymi maluję się codziennie. ;) 


Twarz:


1. Róż do policzków Mac Fleur Power - dobry, trwały, superwydajny. Do tego przepiękny kolor [recenzja]
2. Korektor Inglot - obecnie bardziej przydatny niż podczas pisania recenzji. Ponieważ ostatnio zrezygnowałam z podkładu, jego mocne krycie jest mi na rękę. Plusem jest duży wybór kolorów. [recenzja]
3. Set do brwi z Essence - dobry, tani i utrzymany w mojej tonacji. Do tego niesamowicie wydajny. Chyba najlepszy na jaki kiedykolwiek trafiłam. [recenzja]
4. Puder mineralny Lily Lolo - dobrze matuje, nie zapycha, nie jest widoczny na twarzy. Minusem jest jego cena, oraz fakt, że trzeba go zamawiać przez Internet. Ale i tak go lubię. ;) [recenzja]
5. Rozświetlacz z limitowanki Essence Blossom Etc - prawdziwy hit Internetu. Drobno zmielony, wygodny w użyciu, daje piękny efekt na buzi. Wydaje mi się, że może nieco gorzej pasować do ciemniejszych cer, choć może się mylę. [recenzja]
Oczy

1. Eyeliner Wibo - wygodny, dosyć sztywny pędzelek, intensywna czerń, dobra konsystencja i trwałość. Byłby idealny gdyby zamiast pędzelka miał rysik, ale nie można mieć wszystkiego. [recenzja]
2. Tusz do rzęs Maybelline Colossal - nie ma sensu go opisywać, bo zna go chyba każdy. Należy tylko nadmienić, że efektów, które otrzymałam przy jego stosowaniu, nie udało mi się uzyskać przy używaniu tuszy kilka razy droższych.
3. Baza pod cienie Mac Paint Pot - doskonała - podbija kolory, przedłuża trwałość, a przez to, że wzięłam ją w raczej neutralnym kolorze, mogę stosować ją praktycznie pod wszystkie cienie. [recenzja]
4. Cienie Inglot - szczególnie lubię te, z których można samemu komponować paletki. Dobra jakość, duży wybór kolorów i znakomita trwałość. Czego chcieć więcej? [recenzja]

Usta


Obydwie są bardzo trwałe, mają piękne kolory. W kwestii swatchy odsyłam do recenzji. ;)
1. [recenzja]
2. [recenzja]

Pędzle


1. Zestaw pędzli, które zamówiłam na allegro. Do codziennego stosowania używam z niego aplikatorów do pudru, różu, grzebyka do rzęs i skośnego pędzelka do kresek i brwi. Trafiłam wtedy wyjątkowo dobrze zwłaszcza, że niespecjalnie znałam się na pędzlach.
2. Pędzel do konturowania Hakuro. [recenzja]
3. Pędzel do blendowania Sigmy [recenzja]
4. Pędzel typu pencil Inglota. [recenzja]
5. Pędzelek do nakładania cieni (który nadaje się również do blendowania) firmy e.l.f.

niedziela, 25 marca 2012

Head&Shoulders: Jedwabista Miękkość - szampon i odżywka



Dziś, w gościnnej recenzji, moja Mama opowie Wam o szamponie i odżywce Head&Shoulders Jedwabista Miękkość, którą testowała przez kilka ostatnich tygodni. Zdecydowałam się oddać ją, ponieważ, mimo iż końcówki moich włosów rzeczywiście są nieco suche, generalny stan czupryny jest niezły. Uznałam, że osoba z bardziej suchymi i szorstkimi włosami będzie mogła lepiej ocenić oddziaływanie produktu.


Zacznę od tego, że moje włosy są naturalnie dosyć mocno kręcone. Obecnie noszę je do ramion, więc nie posiadam na głowie burzy loków, jednakże struktura włosa jest taka, jak przy kosmykach kręconych - a więc naturalnie szorstka (nawet kiedy włosy ogólnie są miękkie i zadbane). W związku z tym moje włosy są dość trudne do ułożenia, a nawet - do wyprostowania. 
Szamponu używałam ok. 2-3 razy w tygodniu. Czasami pomijałam odżywkę, ponieważ według informacji na opakowaniu szamponu - jest to formuła 2 w 1, byłam więc ciekawa, czy po użyciu tego produktu samodzielnie, włosy będą odżywione jak po zastosowaniu odżywki.


Konsystencja szamponu jest dosyć gęsta, treściwa, ale łatwo rozprowadza się na włosach. Wystarczy użyć go naprawdę niewiele, żeby dokładnie pokryć włosy. Ma przyjemny zapach. Moje włosy po jego użyciu solo (bez odżywki) były błyszczące, nie poplątane, łatwo się rozczesywały (nawet bez użycia dodatkowych preparatów do włosów), co w przypadku moich włosów zdarza się rzadko. Oczywiście doskonale czyści włosy i skórę głowy, nie zauważyłam łupieżu, ani osłabienia działania farb do włosów.


Po zastosowaniu szamponu, mniej więcej co drugie mycie nakładałam dodatkowo odżywkę. Co ciekawe jej przednia etykieta posiada napisy w języku rosyjskim. Z tyłu nalepiono już nalepkę z instrukcją w języku polskim.
Odżywka jest gęstsza niż szampon, ale łatwo rozprowadzała się na włosach. Nie trzeba jej długo wmasowywać, ani trzymać na włosach, by zobaczyć efekty. Już po kilku minutach sprawiała, że kosmyki stawały się miękkie i gładkie, a także lśniące. Dzięki temu przy rozczesywaniu nie było żadnych problemów - w zasadzie można by wysuszyć je nawet bez używania grzebienia. Poza efektami wizualnymi zauważyłam, że kosmetyk naprawdę nieźle ożywiał włosy. Zwłaszcza było to widać na końcówkach - były mniej suche i wolniej się rozdwajały, niż miało to miejsce zazwyczaj.


Podsumowując: bardzo polecam tę serię, zwłaszcza osobom o włosach suchych i zniszczonych.

Poza tym chciałam Was przeprosić za kiepską jakość zdjęć. Mój aparat, niestety, szwankuje. Póki co oddałam go do naprawy i będę się musiała zadowolić starym. :) Mam nadzieję, że jakość nie ulegnie pogorszeniu. ;)

czwartek, 22 marca 2012

Inglot - kredka do oczu



Dziś opowiem Wam w kilku słowach o kredce do oczu firmy Inglot, której używam od jakiegoś czasu.


Generalnie czarna kredka nie odgrywa jakiejś olbrzymiej roli w moim makijażu. Całej powieki czernią malować nie lubię, a kreski wolę tworzyć przy użyciu eyelinera. Tym niemniej czasem stosuję je jako bazę pod inne kolory. Zdarza mi się również robić, przy jej użyciu makijaż smokey eyes. Jest to jednak użycie minimalne. Może właśnie dlatego, że nie udało mi się jeszcze wejść w posiadanie dobrej czarnej kredki. Bo albo kolor mało intensywny, albo trwałość słaba, albo zbyt miękka/twarda, albo uczula. ;) Ta również nie jest idealna, ale całkiem znośna.


Kredka ma dwie strony: z jednej znajduje się wysuwany sztyft, zaś z drugiej dosyć twarda (ale w miarę delikatna) gąbeczka do jego rozcierania. Uważam, że wadą tzw. kredek automatycznych jest fakt, że na ogół nie jest do nich dołączany przyrząd umożliwiający jej zatemperowanie. A przecież niektórzy malują przy ich użyciu kreski, które ze swej natury powinny być raczej cienkie i możliwie blisko rzęs.


Sztyft jest dosyć twardy, ale dobrze "zostawia kolor" na powiece. Malowanie nim nie jest trudne (pomijając oczywiście wspomniany wyżej fakt niemożności dotarcia w pewne miejsca, ale dla moich potrzeb nie jest to niezbędne), bez szkody dla oka da się uzyskać satysfakcjonujący efekt. Uważam jednak, że kredka mogłaby być bardziej kremowa, ponieważ w obecnym stanie rzeczy jest jednym z tech produktów, przy którego pomocy trudno jest pokryć powiekę jednolitą warstwą koloru. Chodzi mi o ten efekt, kiedy suchy produkt pozostawia kreski, których niesposób połączyć.


Jeżeli chodzi o kolor to niestety produkt również nie zachwyca. Niestety nie jest to czerń (jako dowód odsyłam do ostatniego zdjęcia), a co najwyżej dość intensywna szarość. 
Trwałość: dosyć niezła. Myślę, że wiąże się to z suchością i twardością produktu.



Podsumowując: Inglot po raz pierwszy trochę mnie zawiódł. Gdybym chciała stosować kredkę do malowania kresek moja ocena byłaby całkowicie negatywna. Ponieważ używam jej w nieco inny sposób, uważam, że da się jej używać, ba - może nawet ją wykończę, ale generalnie raczej jej nie polecam.


środa, 21 marca 2012

Kobo: Deep Black - lakier do paznokci





Dziś chciałam Wam opowiedzieć o miłym zaskoczeniu, którego doznałam zakupiwszy ostatnio lakier firmy Kobo. Bo muszę przyznać, że mimo iż trochę droższy, niż te, które kupuję na codzień - był wart swojej ceny. Lakiery Essence, Joko i Virtual bije jakością na głowę. Ale po kolei.

Chciałabym zacząć od tego, że naprawdę nie byłam fanką czerni na paznokciach. Zawsze kojarzyło mi się to z brudem i jakoś tak niespecjalnie zachwycał mnie efekt. Zmieniło się to ostatnio - kiedy pomalowałam przy użyciu czerni paznokcie średniej długości. I wiecie co? Zadziałało! O ile krótkie paznokcie + czarny lakier kojarzyły mi się jakoś tak niechlujnie, zaś długie - cokolwiek demonicznie, o tyle na średnich wygląda to naprawdę stylowo. I pasuje do ramoneski. ;)

Produkt Kobo jest nieco droższy niż te, które kupuję na ogół, kosztuje bowiem - z tego, co pamiętam, około 15 zł. Za co płacimy tę kwotę?
Lakier posiada drobny, bardzo precyzyjny pędzelek, który umożliwia dotarcie nim praktycznie pod samą skórkę, bez jej umazania (oczywiście jeżeli ktoś - w przeciwieństwie do mnie - potrafi się malować ;)). Oczywiście czas malowania nieco się wydłuża - niech każdy sam zadecyduje, co woli. ;)
Konsystencja - dosyć rzadka, jednakże nie rozlewa się po płytce paznokcia w sposób przesadny. Jej gęstość wpływa oczywiście na poziom krycia, ale uważam, że i tak nie jest źle - pełne krycie uzyskujemy już przy dwóch nieco grubszych warstwach. Osobiście jednak wolę umalować paznokcie trzema cieńszymi - zachodu może i więcej, ale przynajmniej szybko wysychają. Przy dwóch warstwach (które siłą rzeczy muszą być nieco pokaźniejsze) musimy uważać na paznokcie nawet do godziny. W przeciwnym wypadku możemy odbić na nich najprzeróżniejsze rzeczy: ubrania, prześcieradło, włosy. ;)

Trwałość jest rewelacyjna. Po umalowaniu 2 warstwami, dopiero 4 dnia minimalnie zaczęły się ścierać końcówki, zaś na 6 dzień zauważyłam pierwsze odpryski! Postaram się zaktualizować wpis pod kątem trwałości 3 warstw.
Na koniec fakt, który najbardziej mnie zszokował. Wyobraźcie sobie czarny lakier, który w najmniejszym nawet stopniu nie odbarwia płytki. I to nie tak, że owszem, da się żyć, jeżeli nałoży się na niego ciemne bordo, czy inny granat. Nie. Gdybym miała taką fantazję mogłabym umalować pazurki lakierem bezbarwnym, a moje dłonie nie wyglądałyby trupio! Coś takiego widzę po raz pierwszy.

Podsumowując: szczerze polecam lakiery Kobo. Ja na pewno zdecyduję się na zakup jeszcze kilku.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...