piątek, 31 sierpnia 2012

Mac: Star Violet - cień do powiek



Wybaczcie słabe zdjęcia, ale pogoda nie ułatwia mi zadania.

Dziś chcę Wam pokazać kolejny cień firmy Mac, jaki posiadam. Zdaniem wielu jest to jeden z najładniejszych cieni nie tylko Maca, ale w ogóle. Muszę się z nimi zgodzić. Kolor jest piękny, w opakowaniu niby intensywny i ciemny, zaś na oku może być zarówno delikatny, jak i bardzo widoczny, z pazurem.
Star Violet to brudny, ciemny róż ze sporą domieszką purpury, wpadający nawet trochę w czerwień. Do tego jest połyskliwy. W mojej opinii jest po prostu cudowny.


Jak widzicie na powyższym zdjęciu, mój cień jest już spoooro po dacie przydatności, ale trzyma się całkiem nieźle. Wiem, że nie jest do końca mądre nadal go stosować, ponieważ w sumie nie wiadomo w jaki sposób upływ czasu wpłynął na skład, ale póki co nic mi się od niego nie dzieje, nie stracił na właściwościach, więc używam.
Właściwości - jak to w Maczkach - powyżej oczekiwań (ocena jak z Harry'ego Pottera :D). Jest miękki i kremowy, ale nie osypuje się, pędzel również nie wchodzi w niego przesadnie głęboko. Doskonale rozprowadza się go po powiece, nawet niedbale zaaplikowany trafia dokładnie tam, gdzie chcielibyśmy go widzieć. ;) Bez problemu łączy się z innymi cieniami, jest podatny na rozcieranie, ale nie znika z powieki wskutek tej czynności.
Jest bardzo trwały - wytrzymuje na powiece przez cały dzień i to bez użycia bazy. Nie roluje się, nie włazi w załamanie ani nie znika (nawet przeterminowany ;)).


Mam jeszcze zdjęcie makijażu z jego użyciem, ale (jeżeli sobie życzycie) dodam je wieczorem, ponieważ zrzucając zdjęcia nie mogłam znaleźć kabla do aparatu.

Podsumowując: cień Star Violet to znakomity jakościowo kosmetyk o niebanalnym kolorze. Jakość Maca polecam każdemu, kolor to oczywiście kwestia gustu, ale uważam, że jest bardzo twarzowy i większości ludzi będzie pasował.



Wszystkiego najlepszego Bloggerzy i Bloggerki! :)


Z okazji Dnia Bloggera, życzę Wam dużo wytrwałości i chęci do dalszego tworzenia własnego miejsca w sieci. Poza tym - wielu fanów, żadnych hejterów, a jeżeli już się zdarzą to nie umiejętności olania ich. ;)



czwartek, 30 sierpnia 2012

La Biosthetique: Methode Regenerante Bio-Fanelan - szampon do włosów



Jakiś czas temu opowiadałam Wam o ampułkach do włosów firmy La Biosthetique. Dziś zaprezentuję Wam szampon z tej samej serii. Dostałam go w prezencie, sama na pewno bym się na niego nie zdecydowała. Kosztuje 58 złotych, co jest w mojej opinii zbyt sporą ceną za szampon z SLeSami. Do tego jakoś trudno mi uwierzyć, żeby produkt, który nakładam na głowę na - było nie było - krótki okres czasu dwa razy w tygodniu, mógł w wydatny sposób działać na cokolwiek. Nie będę jednak poddawać zapewnień producenta w wątpliwość, ponieważ najzwyczajniej w świecie, nie umiem sprawdzić ich prawdziwości.


Szampon zamknięty jest w niewielkiej butelce, mieszczącej 250 ml. Jest zakręcany, co pod prysznicem doprowadza mnie do szewskiej pasji. Poważnie. O ile jeszcze potrafię odkręcić go mokrymi rękami, tak zakręcić dłońmi całymi w pianie najzwyczajniej w świecie nie daję rady. Muszę odstawiać go na półeczkę, by dopiero po spłukaniu rąk zakręcić.
Butelka została wyposażona w dozownik, który został uchwycony na ostatnim zdjęciu, ale - wskutek jego rozjaśnienia - nie jest specjalnie widoczny. Uważam, że "dzióbek" jest przydatny - sam szampon jest dosyć płynny i często zdarza mi się, że część spłynie mi z ręki. Gdyby nie było dozownika marnowalibyśmy jeszcze więcej produktu.


Pod względem właściwości szampon jest naprawdę niezły. Słabo się pieni, ale już mała ilość bardzo dokładnie czyści skórę głowy i włosy. Produkt nie wysusza kosmyków, sprawia, że są przyjemnie śliskie (nie wiem, silikony? może któraś z osób z większą wiedzą na temat ingrediencji zechciałaby przeanalizować skład? :)). Nie pogarsza stanu końcówek (a to na prawdę coś, nie podcinałam ich chyba od 4 miesięcy, co stanowi mój osobisty rekord, który prawdopodobnie nie prędko zostanie pobity ;)).
Po kilkukrotnym użyciu zauważyłam, że włosy są nieco mocniejsze.
Nie wiem, co jeszcze napisać o działaniu tego produktu.
Celowo nie wspominam o jego wpływie na wypadanie włosów. Obecnie nie wypadają mi praktycznie wcale (w każdym razie nie ponad normę) pomimo odstawienia ampułek. Nie wiem, czy szampon w jakiś sposób na to wpływa. Kiedy go odstawię to - jeżeli zauważę wzmożone wypadanie - dam znać, że i w tej mierze jego działanie jest odczuwalne.


Podsumowując: szampon La Biosthetique to dobry produkt, jednakże - w mojej opinii - różnice pomiędzy nim, a innymi tego typu kosmetykami nie są na tyle widoczne, żebym zachęcić mnie do wydania na niego 58 zł. Używa mi się go dobrze i na pewno dokończę to opakowanie, ale nie zachęcił mnie do zakupu drugiego. 

środa, 29 sierpnia 2012

Relaks bez spiny, czyli o mojej ulubionej serii dla nastolatek



Dziś kolejna notka traktująca o moich upodobaniach czytelniczych. Mam już kategorię notek o nazwie "lubię to" i tam wrzucam posty książkowe, ale myślę o założeniu oddzielnej, poświęconej wyłącznie litereturze. Z drugiej strony to blog o kosmetykach, a mając oddzielną kategorię za bardzo kusiłoby mnie, żeby bardziej skupić się na książkach. Może powinnam założyć książkowego bloga? :)


Pamiętnik Księżniczki to seria, za którą przepadam. Tak wiem, to książka dla nastolatek, ale i tak lubię od czasu do czasu do niej wrócić. Przez kolejne części leci się szybko, literatura ta nie wymaga od nas większego zaangażowania, więc nadaje się idealnie na okresy wzmożonego wysiłku umysłowego, kiedy nie ma się ochoty na nic skomplikowanego. Powieści napisane są świetnym językiem (autorka ma bardzo lekkie pióro!), znajdziecie w nich mnóstwo odniesień popkulturowych.
Nie będę przybliżać Wam fabuły, ponieważ chcę tylko zaprezentować coś co lubię bez wdawania się w szczegóły. Jeżeli jesteście zainteresowane na pewno znajdziecie mnóstwo stron, które przybliżą Wam temat.
Chciałam jeszcze dodać, że film "Pamiętnik Księżniczki", mimo iż teoretycznie oparty na idei książki, w praktyce ma z nią niewiele wspólnego. Mimo iż bardzo lubię Anne Heathaway, Julie Andrews i Hectora Elizondo, uważam, że jest średni i nie umywa się do książki.


wtorek, 28 sierpnia 2012

Mac Mineralize Skinfinish Natural - puder prasowany

Wybaczcie, że to opakowanie nie zostało wytarte przed zrobieniem zdjęcia, ale - jak już kilka razy pisałam - ostatnio robieniem zdjęć zajmuje się TŻ, a on najwyraźniej nie zwraca uwagi na takie drobnostki.

Kiedyś z niedowierzaniem patrzyłam na wszystkie entuzjastyczne notki na temat kosmetyków Maca. Jasne, wierzyłam, że pewnie są niezłe, ale nie rozumiałam, jak można wydać tyle na kosmetyk. Sądziłam, że nawet najlepsza jakość nie może być tyle warta. Dziś wiem, że się myliłam. Już jakiś czas temu dołączyłam do grona fanek firmy. Zawsze, kiedy jestem w Warszawie, nie mogę odmówić sobie przyjemności wstąpienia do salonu w Galerii Mokotów. W 90% wypadków wychodzę stamtąd z nowym nabytkiem. Cena nadal jest dla mnie wysoka, jednakże wolę nabyć Maczka, niż np. sukienkę (zwłaszcza, że - jak już wspomniałam - rzadko mam do niego dostęp. Gdyby było inaczej, pewnie skończyłabym pod mostem. W porządnym makijażu, ale pod mostem).
Od jakiegoś czasu staram się wybierać kosmetyki, których będę mogła używać na codzień, tak by wykorzystać całość. Z tego powodu piękne szminki o odważnych wykończeniach i barwne, żywe cienie poszły w odstawkę, a zastąpiły je produkty do skóry i wszelkiego rodzaju nudziaki. :) Dziś właśnie o takim produkcie słów kilka.


Mac Mineralize Skinfinish Natural to prasowany puder. Występuje w wielu (co najmniej 10) kolorach, więc każdy może dobrać idealny odcień. O pomoc możemy poprosić (na ogół) dobrze zorientowanych pracowników salonu. Za co wyjątkowo lubię Maca w Galerii Mokotów to bardzo miła i szalenie pomocna obsługa. Nie zdarzyło się jeszcze, żebym wyszła stamtąd niezadowolona. 
Puder zamknięty jest w typowym dla Maca opakowaniu. Pudełeczko jest spore - zawiera 10 g szalenie wydajnego produktu. Jego cena to 125 zł.
Opakowanie wygląda na solidne, ale nie wiem czy pozwoliłoby przetrwać kosmetykowi upadek. Wydaje mi się, że tak, ale nie planuję tego sprawdzać - Maczki to chyba jedyne kosmetyki, które nigdy mi nie upadły. ;)


Nie będzie chyba zaskoczeniem jeżeli napiszę, ze puder jest świetny. Bardzo drobno zmielony i bardzo miękki, a jednocześnie nie taki, którego po jednym przejechaniu pędzla zostaje zaledwie pół. W tym niezwykle zawiłym zdaniu chodziło mi o to, że kosmetyk jest idealnie sprasowany. Z jednej strony łatwo przyczepia się do pędzla, więc nie musimy pocierać nim w nieskończoność, a z drugiej trzyma się "w kupie", więc jego zużywanie to bardzo powolny proces. :)
Najlepiej aplikuje mi się go przy pomocy sporego puchatego pędzla, takiego jak ten, który widzicie w nagłówku bloga. ;)
Po użyciu kosmetyku skóra jest wygładzona, acz nie jest na niej wyczuwalna dodatkowa warstwa. Sam z siebie zbyt wiele nie zamaskuje, nie jest jednak transparentny, więc myślę, że może delikatnie wspomagać podkłady i korektory. 
Matuje doskonale. Kiedy używam go równolegle z Biodermową linią Sebium, na cały dzień wystarczy jedno pacnięcie na czoło, nos i brodę. 
Puder nie zapycha porów, nie warzy się na twarzy. Dobrze dobrany jest zupełnie niewidoczny. Nawet jeżeli nasza twarz w ciągu dnia się spoci, całość prezentuje się estetycznie. 


Podsumowując: trochę już nudzi mnie ciągłe pisanie, że polecam produkty Maca. Dlatego dzisiaj tego nie napiszę. Chcesz wiedzieć, czy polecam? Odpowiedź znajduje się powyżej. :)


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Google prawdę Ci powie



Wzorem innych dziewcząt postanowiłam podzielić się z Wami zabawnymi wyszukiwaniami, których autorzy z jakiegoś powodu zostali przekierowani na mojego bloga. Każdy postaram się opatrzyć komentarzem, chociaż może się zdarzyć, że przy niektórych braknie mi słów. :)



niski facet - mój blog to nie biuro matrymonialne, ale pomyślę nad tym ;)
mineralne nie służą mi - mnie też nie, dziękuję za to wyznanie
zabka na twarzy - nigdy nie miałam, ale skoro ktoś szukał to pewnie warto
moje kremy do stóp - pomyślę nad zrobieniem rankingu
-gry-malowanie, czesanie mejkap - też kiedyś grałam, ale niestety nie pamiętam żadnego godnego polecenia adresu
oczy po heroinie - bywałam o to posądzana, no ale bez przesady
essence uczula? - bezpośrednie pytanie, więc odpowiem równie bezpośrednio: tak!
red-lipstick blog ola łukasz - to dopiero interesujące, ciekawe skąd Google wie jak mamy na imię ja i mój TŻ
największy nos świat - to wbrew pozorom jedno z najczęstszych wyszukiwań. A wszystko za sprawą intrygującego Adriena Brody <3
allegro kusza wojęna - to mój ulubiony wynik. Nie tylko ze względu na oryginalne zainteresowania, ale również na interesującą ortografię
pierwszy dzin diety owocowej za mna - żeby już nawet wujek Google musiał mi przypominać, że miałam iść na dietę owocową!
słaba ostrość widzenia - miast wpisywać to w google, polecam udać się do lekarza, bo Ci się wada pogłębi i będziesz widzieć równie doskonale, jak ja
lustro toaletowe promocje - nie zajmuję się sprzedażą takowych, swoje nabyłam w OBI
nr 07 czy srodek przestaja wypadac - chętnie bym odpowiedziała, ale nie mam pojęcia o co chodzi
brwi domalowane kredka - polecam uważać, jednocześnie odsyłam do lektury Pamiętnika Księżniczki we fragmentach dotyczących opisu wyglądu jej Grandmere
rewelacyjny puder sypki najlepszy cudowny świetny - recenzja, której szukasz musiała być sponsorowana ;)
opadnięta prawa powieka - God damn you Google, skąd to wiesz!
tani strój na wesele kuzyna - ja swój kupiłam w H&M. Nie był strasznie drogi
błyszczyk z prawa agaty - sama bym chciała!
lakier do włosów na twarz - nie polecam, chyba, że szczoteczką do zębów na brwi


A czy Wam zdarzają się zabawne wyszukiwania? Jakie były najlepsze z jakimi się spotkałyście? :)


niedziela, 26 sierpnia 2012

Nowość The Body Shop - mgiełki do ciała



Kiedy usłyszałam o nowościach The Body Shop - nowej linii kosmetyków o interesujących wariantach zapachowych - postanowiłam, że muszę je wypróbować. Mamy do wyboru mgiełki, wody toaletowe, żele pod prysznic i masełka. W pierwszej kolejności skusiłam się właśnie na mgiełki. Nie mogąc się zdecydować wybrałam trzy z pięciu, o zapachu jaśminu, kwiatu wiśni i lilii. Jestem zachwycona. Pozostałe dwie mają zapach róży, oraz wanilii. Myślę, że na nie również się skuszę. Planuję także - jak już oswoję się z zapachami i zdecyduję, który "pasuje" mi najbardziej - wybrać wodę toaletową. :)

A Wy miałyście już do czynienia z nową linią The Body Shop?



sobota, 25 sierpnia 2012

Spotkanie Śląskich Bloggerek - kompletna lista i aktualności




Dziewczyny, jestem w szoku! Zaledwie kilka dni temu zaprosiłam Was na nasze spotkanie, a już mamy pełną listę! Naprawdę nie sądziłam, że znajdzie się, aż tylu chętnych! Myślę, że z wynikiem 40 osób plasujemy się na pierwszym miejscu w kategorii najliczniejszego spotkania. ;) Pozwólcie, że pokażę Wam listę uczestniczek:

i ja. :)

W dniu dzisiejszym zamówiłam pamiątkowe przypinki przymierzam się do drukowania plakietek z imionami. Mam już nawet projekt - na każdej karteczce znajduje się imię i adres bloga. W tej kwestii mam prośbę do Was: jeżeli życzycie sobie, żeby na waszej plakietce widniało imię w innej formie, niż powyżej - piszcie w komentarzach. Potem będzie za późno! :)
Po weekendzie idę zarezerwować knajpkę i wpłacić zaliczkę.
Jesteśmy obecnie na etapie organizowania upominków. Jeżeli chcecie nam w tym pomóc piszcie. Maila sprawdzam codziennie i staram się odpisywać na wszystkie wiadomości. :)
Osoby, które jeszcze nie dokonały wpłaty proszę o zrobienie tego w terminie, ponieważ zaczęła się już tworzyć lista rezerwowa. :)
To tyle, jeżeli macie jakieś pytania - piszcie. Ja postaram się na bieżąco informować Was o wszystkim.



piątek, 24 sierpnia 2012

My Secret - Matt Eye Shadow



Dziś kilka słów o kolejnym koszmarku opakowaniowym z powalającą zawartością.
Swego czasu byłam w  naszym mieszkaniu w Katowicach bez mojego przepastnego kufra z kosmetykami. Zupełnie nagle okazało się, że wieczorem - na zakończenie sesji - organizowana jest impreza. Generalnie, w swoim najbardziej podstawowym zestawie cieni, znajdzie się kilka, których używam, kiedy wychodzę wieczorem, a nie mam przy innych kosmetyków, lub też najzwyczajniej w świecie nie chce mi się bawić w eksperymenty. Tym razem jednak, przed wieczornym wyjściem wpadła do nas moja koleżanka. Ponieważ rano pisałyśmy egzamin, nie chciało jej się jeździć wte i wewte między domem, a miejscem zabawy, więc wszelkie przygotowania celem olśnienia zgromadzonych na imprezie osób przedsiębrała u mnie. Przyglądając się jej ablucjom, postanowiłam, że tego wieczora będę świecić i ja, zatem makijaż musiał zostać wykonany wyjątkowo starannie. Uznałam także, że spróbuję uczynić go nieco mocniejszym, niż zwykle. Do tego zadania niezbędna była mi intensywna matowa czerń. Ponieważ w swoich mocno przerzedzonych (z powodu braku zaplecza kosmetycznego w postaci kuferka) zasobach takowego cienia nie posiadałam, wybrałam się do Natury celem nabycia najtańszego kosmetyku, który spełni moje wymagania. Tak właśnie weszłam w posiadanie matt eye shadow firmy My Secret.


Był to jeden z najtańszych zakupów w moim życiu - wydałam na niego około 4,50 zł. Firmę znałam już wcześniej, bardzo lubiłam ich matowe cienie (recenzowałam nawet paletkę - o tutaj), więc po zrobieniu swatcha na ręku celem sprawdzenia, czy pigmentacja jest należyta, zapakowałam produkt do koszyka i udałam się do kasy. W domu cienia użyłam, makijaż udał się doskonale. Prawdopodobnie na tym skończyła by się moja z nim znajomość - ba! specjalnie wzięłam produkt najtańszy, ponieważ spodziewałam się, że nie będę zbyt często go używać, ale nie przewidziałam (bo nie mogłam tego przewidywać!) jednego: że produkt okaże się świetny i mnie oczaruje. :)


Zupełnie serio, od kiedy go kupiłam, natychmiast zajął miejsce w kosmetyczce z najczęściej używanymi rzeczami. Biorę go na wyjazdy, leży na stałe na mojej toaletce. Dlaczego? Bo generalnie czerń jest chyba najbardziej uniwersalnym kosmetykiem, przy użyciu którego można wyczarować praktycznie każdy makijaż. Można ją stosować solo, albo do przyciemnienia zewnętrznych kącików, można przy jej pomocy konturować, a także nadawać głębi koloru nałożonym już cieniom. My Secret spełnia wszystkie powyższe zadania, ponieważ ma mocną pigmentację i konsystencję, z którą świetnie się pracuje. Jak zobaczycie na poniższym swatchu (może nie najszczęśliwszym, ale nie mogę wymagać od lubego, żeby czytał mi w myślach), intensywność da się stopniować, a zakres koloru jest bardzo szeroki. W centralnej części swatcha mamy (przynajmniej na moim monitorze) głęboką, intensywną czerń, zaś już przy brzegach przechodzi ona przez pełną gamę brązów. Na oku bywa również szara. 
Cień jest bardzo suchy i troszkę się pyli, więc jeżeli nie będziemy uważać, nieco może osypać nam się na policzek - ale niezbyt dużo. Inne matowe cienie, których używałam, osypują się dużo bardziej. 
Trwałość jest zaskakująca. Tak się złożyło, że tym razem mam przy sobie kufer, a nie mam kosmetyczki, a co za tym idzie - mojej ulubionej bazy pod cienie. Wczoraj nałożyłam go solo, niemalże na całą powiekę (takie delikatniejsze smokey eyes) o godzinie 8 rano i kiedy o 17 wróciłam do domu wszystko było na miejscu. Nie w załamaniu powieki, nie zaginione w tajemniczych okolicznościach, ale dokładnie tam, gdzie zostało nałożone rano. Jasne, makijaż nie wyglądał jak zrobiony minutę wcześniej, ale trzeba mieć na uwadze jak wczoraj grzało.


Podsumowując: powiem krótko (już dość się dzisiaj napisałam :)) me likey. Konsystencja - super, kolor - idealny, uniwersalność na poziomie białego t-shirtu. Opakowanie - koszmarne, ale cena powalająca. Po prostu po-le-cam.


czwartek, 23 sierpnia 2012

Subiektywny ranking róży

Dziś nastał ciężki dzień dla mojej kosmtykoholicznej natury. Dlaczego zapytacie? Uświadomiłam sobie, że przekroczyła ona granice zdrowego rozsądku. Powodem tej konstatacji jest fakt, iż przeglądając tagi, któe widzicie po prawej stronie, zauważyłam, że przez zaledwie rok dodałam 12 (słownie: dwanaście!) notatek oznaczonych jako "róż". Ile róży rocznie zużywa przeciętny człowiek? Maksymalnie pół opakowania. Ile mam ja. Co najmniej dziesięć.
Stwierdziłam zatem, że wprowadzam nową kategorię. Będą to rankingi posiadanych przeze mnie kosmetyków w danej kategorii. Wam przyda się, żeby wiedzieć czego szukać, a mnie pozwoli zobaczyć jak bardzo jestem szalona.
W dzisiejszej odsłonie: róże. Pod każdym z nich ocena składająca się z 4 kryteriów w skali dziesięciostopniowej. Sympatia oznacza oczywiście moją osobistą sympatię do danego kosmetyku. Wiecie jak to jest, kiedy po prostu lubicie jakiś produkt, mimo że macie kilka lepszych. :)

1. MAC - FLEUR POWER


Kolor: 10
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 10
Jakość: 10
Sympatia: 10
Razem: 40/40
Pal licho bezstronność, to mój ulubiony róż. ;)


2. ESSENCE - MARBLE MANIA 


Kolor: 9
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 10
Jakość: 7
Sympatia: 9
Razem: 35/40


3. BENEFIT - THRRROB


Kolor: 7
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 9
Jakość: 10
Sympatia: 8
Razem: 34/40


4. BENEFIT - DANDELION

Kolor: 7
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 9
Jakość: 10
Sympatia: 7
Razem: 33/40


5. CATRICE - REVOLTAIRE


Kolor: 8
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 8
Jakość: 7
Sympatia: 9
Razem: 32/40


6. THEBALM - HOT (BIG) MAMA!

Kolor: 7
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 7
Jakość: 9
Sympatia: 7
Razem: 30/40


7. EVERYDAY MINERALS - A NEW SHOES


Kolor: 9
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 4
Jakość: 10
Sympatia: 4
Razem: 27/40


8. ESSENCE - VAMPIRE'S LOVE

Kolor: 6
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 5
Jakość: 6
Sympatia: 6
Razem: 23/40


9. ESSENCE - SOUFFLE TOUCH BLUSH


Kolor: 6
Łatwość/szybkość/wygoda nakładania: 5
Jakość: 6
Sympatia: 4
Razem: 21/40


środa, 22 sierpnia 2012

LE Essence: Marble mania - róż


Zapamiętać na przyszłość: recenzje kosmetyków Essence należy robić w terminie do miesiąca od wejścia w ich posiadanie.
Poważnie.Widzicie ten koszmar na górze? To nie przeterminowany od czterech lat róż, zakupiony na bazarze, ale nabytek z kolekcji Essence, która gościła w sklepach zaledwie kilka miesięcy temu. To przesada.
Ale po kolei. Kosmetyk, który widzicie powyżej to oczywiście róż z limitowanej edycji Essence Marble Mania. Kiedy kolekcja weszła stał się hitem i całkiem słusznie. Jego kolor jest śliczny, intensywny, ale prosty w obsłudze, a co najważniejsze bardzo twarzowy. Ogólnie to świetny kosmetyk, ale pudełko to koszmar.


Normalnie różu w opakowaniu jest więcej, ma też nieco inny kształt, ale - jak pewnie się domyślacie - mój się pokruszył. :) Jest to kolejny dowód na to, w jak wspaniałe opakowanie zaopatrzyło go Essence. :) No, ale nie przejmuję się, zapewne z rok zajmie mi wykorzystanie tego co zostało, a później naprawię sobie resztę. Może nie będzie miała na sobie marbli, ale kolor pozostanie. ;)
Sam róż jest bardzo miękki, ale zupełnie nie osypuje się. Podczas pocierania pędzelkiem o jego powierzchnię, nic nie zostaje w opakowaniu. Mimo iż dobrze się nakłada i jest dosyć intensywny, polecam go nawet osobom, które nie mają zbyt dużego doświadczenia w nakładaniu róży. Jasne, każdym kosmetykiem można sobie zrobić krzywdę, ale w przypadku tego jest to nieco trudniejsze. ;)


Jak zobaczycie na poniższym swatchu, jest to kosmetyk typowo letni. :) Chodzi mi zarówno o kolor, jak i o tę złotą poświatę (o tym, że kosmetyk będzie idealny dla "srok" nie muszę chyba nikogo przekonywać ;)). Na zdjęciu oczywiście odcień w mocnym natężeniu, na twarzy da się stopniować efekt od naprawdę delikatnego, ledwie widocznego do looku rosyjskiej matrioszki. I to właśnie jest w nim najlepsze - czerwone poliki nie pojawiają się po jednym, delikatnym ich muśnięciu, ale dopiero po nałożeniu którejś z kolei warstwy, także każdy zdąży się zorientować, że może niekoniecznie zmierza w tę stronę makijażu, którą by sobie życzył.
Oczywiście, jeżeli macie w zwyczaju trzeć pędzlem o róż z dużym naciskiem, za nic nie biorę odpowiedzialności. ;)

Na tym zdjęciu efekt nabrania mocnym paluchem.

Podsumowując: mimo iż notka nieco nieskładna i może trochę chaotyczna (nie zamierzam z tym walczyć - każdemu czasem się zdarza), myślę, że przesłanie jest jasne: róż z Marble Manii to świetny kosmetyk w pięknym kolorze, który - w mojej opinii - pasuje niemal każdemu. Polecam Wam go z czystym sumieniem. Myślę, że możecie jeszcze próbować dorwać go na allegro (chociaż nie radzę - za edycje limitowane liczą tam sobie, jakby były ze złota) lub w blogowych wymiankach. :) Z tego co wiem, wystawiają je również na wyprzedażach w Naturach. Próbujcie!


wtorek, 21 sierpnia 2012

La Biosthetique Bio Fanelan Regenerant Plus - ampułki przeciwdziałające wypadaniu włosów


Zaledwie kilka dni temu wysmażyłam potwornie długiego posta na temat mojej aktualnej pielęgnacji włosów, a konkretnie - ich wypadania. Wtedy jeszcze nie byłam pewna, czy wzmiankowany problem mnie dotyczy, bo niby przeszedł, a potem wrócił. Obecnie mogę powiedzieć, że (mam nadzieję!) kryzys minął, a nawrót powodowany był jedynie osłabieniem. Może Wam się wydawać, że nie upłynęło zbyt wiele czasu od wzmiankowanego już posta i, że nie mogę być pewna, ale - co zabawne - problem zniknął tak szybko jak się pojawił, na przestrzeni praktycznie 2 dni.
W ostatnim poście polecałam ampułki na wypadanie włosów firmy La Biosthetique obiecując, że zaprezentuję dokładną recenzję, kiedy będę ich pewna i dziś właśnie z takową do Was przychodzę. 


Piszę o nich, ponieważ jest to jedyna skuteczna kuracja przeciwdziałająca wypadaniu włosów, jaką zdarzyło mi się stosować . Jeżeli znacie jakieś inne, których działanie możecie potwierdzić na własnej skórze - piszcie. :)
 Teraz posiadam je w nieco innej wersji, ale prezentuję na zdjęciach, ponieważ ampułki nie różnią się niczym poza nazwą i kolorem napisów. Te, które pomogły mi na wypadanie to Bio Fanelan Regenerant Plus, zaś te, które widzicie na zdjęciach to Ergines Regenerantes.
Wstęp przydługi, ale dziś tekstu zbyt wiele nie będzie. :) Zacznę od opisu pobranego ze strony producenta:
BIO-FANELAN REGENERANT PLUS idealnie odżywia cebulki przyczyniając się do ograniczenia wypadania włosów. Efekt: poprawa jakości, gęstości i aktywacja wzrostu nowych włosów. 


W zestawie otrzymujemy 10 ampułek i "dzióbek" do nakładania, który naprawdę bardzo ułatwia aplikację. Czyli wygląda to tak: bierzemy ampułkę, łamiemy przez ręcznik we wskazanym na poniższym zdjęciu miejscu i nakładamy końcówkę. Osobiście planuję ją sobie zachować, przyda się kiedy będę stosować Jantar. ;)
Ceny są bardzo zróżnicowane - pierwsze porcję kupiłam w promocyjnej cenie w pewnym salonie kosmetycznym. Kosztowały wówczas 220 złotych. Kiedy poszukiwałam drugiego opakowania, dla mamy, w centrali firmy znajdującej się w Katowicach powiedziano mi, że kosztują około 300 zł.
Ampułki są bardzo skuteczne. Naprawdę przeciwdziałają wypadaniu włosów. W jaki sposób? Poprzez bardzo silne odżywienie cebulek. Dlatego właśnie bardzo ważne jest dokładne i jak najdłuższe delikatne wmasowywanie produktu w skórę głowy. Mnie zdarzało się robić to nawet do 5 minut (mało prawda? Spróbujcie kiedyś masować skórę głowy - już po minucie będziecie miały wrażenie, że trwa to całe wieki).
Fryzjerka powiedziała mi, że ampułki radzą sobie z wypadaniem włosów już od szóstej porcji. Uśmiechnęłam się wtedy pod nosem, ale teraz muszę przyznać jej rację. Pierwsze bardzo widoczne efekty zauważyłam po trzecim użyciu. Po szóstym, rzeczywiście problem zniknął. Nie stosowałam większej ilości, ponieważ oddałam resztę mamie. :)



Podsumowując: ampułki La Biosthetique to skuteczny środek przeciwdziałający wypadaniu włosów. Pomaga w sytuacjach "beznadziejnych" - np kiedy włosy wypadają, ponieważ organizm jest osłabiony np wskutek przebytej choroby. Wydaje mi się, że ich sekret tkwi w tym, że silnie odżywiające substancje są aplikowane bezpośrednio na skórę głowy, a nie tak jak ma to miejsce np podczas wzmacniania włosów poprzez łykanie preparatów, kiedy to substancje trafiają do cebulek w ostatniej kolejności. Bardzo polecam.



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...