Pamiętacie, jak kilka tygodni temu, w notce poświęconej twórczości Stephena Kinga pisałam, że zamierzam wprowadzić na blogu dwa cykle niezwiązane z kosmetykami? Dziś kolejna notka z tego nurtu, tym razem poświęcona filmowi.
Zacznę od tego, że jeszcze dwa-trzy lata temu na pewno nie odważyłabym się pisać o filmie. Mniej więcej do osiemnastego roku życia całkowicie ignorowałam tę część kultury, uznając książki za jedyne medium zdolne przekazać ciekawą historię. Co mogę powiedzieć? Głupia byłam. Jakoś tak w okolicach osiemnastki zabrałam się za nadrabianie braków. W tamtym okresie bardzo wciągnęłam się między innymi w twórczość reżysera, o którym będzie traktować dzisiejsza notka. Generalnie od tego momentu dużo oglądałam. A potem spotkałam na swojej drodze popkulturowego zjeba (nie, nie chodzi mi o Quentina Tarantino), który obecnie jest moim mężem. Od tego czasu wręcz chłonę filmy.
Mimo tego, że bardzo dużo już widziałam, zaległości stworzone do osiemnastki ciągle depczą mi po piętach. Moja mama, największy pszczyński filmoznawca, ciągle łapie się w szoku za głowę kiedy mówię, że nie widziałam jakiegoś "klasycznego" filmu. A to "Szklanej pułapki", a to "Braveheart", a to "Szeregowiec Ryan" (tak, serio ich nie widziałam, ale już dawno nadrobiłam! Nie oceniajcie mnie.). Teraz już to zaakceptowała i nawet ostatnio nagrała mi "Ojca chrzestnego" (którego akurat widziałam już dawno).
Z tego powodu jeszcze do niedawna uważałam, że o filmie nie wiem zupełnie nic. Ale z tygodnia na tydzień łapałam się na tym, że uczestnicząc w rozmowach z ludźmi myślę sobie "o, to widziałam, to też, to też", byłam w stanie wymienić coraz więcej filmów, a im dalej w las, tym częściej na pytanie "a widzieliście to?" odpowiadała mi cisza. Zwykle mam problem z prowadzeniem rozmowy z nowo poznaną osobą, ale film stanowi zawsze dobry temat. I tak, wiem, że moja wiedza dalej jest zaledwie kroplą w morzu, ale kropla to już coś, prawda?
Dlatego postanowiłam od czasu do czasu napisać coś o filmie. Nie liczcie jednak na ambitne recenzje filmów alternatywnych, analizę ujęć i zastosowanych technik, oraz wartości artystycznych. Będzie subiektywnie i dla przyjemności. A dziś kilka słów o moim ulubionym reżyserze. O nim:
Tim Burton - jest amerykańskiem reżyserem, producentem, scenarzystą, pisarzem, poetą i - jak to ładnie ujęto na hamerykańskiej wajkipidii - artystą od animacji poklatkowej, o czym jeszcze wspomnę.
Źródło |
Pierwszym filmem Burtona, z którym się zetknęłam (nie licząc Edwarda Nożycorękiego, którego pojedyncze sceny widywałam w dzieciństwie), było Miasteczko Halloween ("The Nightmare Before Christmas"). A, że zawsze lubiłam takie klimaty, film pozostaje moim ulubionym po dziś dzień. Historia traktuje - jak sama nazwa wskazuje - o mieście, zamieszkiwanym przez strachy, które raz w roku mają za zadanie straszyć dzieci. Główny bohater - niezwykle licząca się w mieście figura - ma dość całego strasznego świata i postanawia coś zmienić. Po wizycie w analogicznym Miasteczku Gwiazdka, postanawia, że w tym roku, to oni zorganizują ludziom Boże Narodzenie. Akcja filmu przerywana jest fantastycznymi piosenkami, a bohaterowie są sympatyczni i uczą, że nie taki diabeł straszny.
Źródło |
W 2005 r. do kin trafiła produkcja pt.: "Gnijąca Panna Młoda" ("Corpse Bride"). Film był animowany, w związku z czym na pewno dla dzieci. Szczerze? Bawiłam się na nim pysznie! Zrobiony był po prostu przepięknie, bardzo podobała mi się różnica pomiędzy światem żywych (który był szary i smutny), a zmarłych (gdzie jest zabawa, muzyka i feeria barw!). Stylistyka tego filmu jest w mojej opinii bezbłędna, idealnie trafia w moje gusta. I czas to rozstrzygnąć: czy tylko moim zdaniem gnijąca panna młoda jest znacznie ładniejsza (mimo gnicia), niż żywa dziewczyna Wiktora? Nie sądzę!
Źródło |
Nie zrozumcie mnie źle - uważam, że Johnny świetnie poradziłby sobie z tą rolą. Ale po fakcie mielibyśmy kolejny klimatyczny film Burtona z kolejnym świrem granym przez tego samego aktora. A Michael Keaton sprawił się doskonale. Nie powiem, że sam uciągnął ten film, bo osobiście przepadam za delikatną urodą i słodkim głosem Winony Ryder w tych wszystkich gotyckich stylizacjach, jestem też wielką fanką urody Geeny Davis i - nieco mniejszą - urody Aleca Baldwina, ale faktem jest, że trudno sobie wyobrazić Żukosoczka granego przez kogoś innego. W filmie panuje fantastyczna atmosfera, momentami jest bardzo kolorowy i mocno przerysowany. Wczesny Burton tak chyba miał, bo te domki i kolory poprzetykane ujęciami w mrocznej scenerii bardzo kojarzą mi się z "Edwardem Nożycorękim" ("Edward Scissorhands").
Źródło |
Z moich ulubionych filmów, pozostał jeszcze "Jeździec bez głowy" ("Sleepy Hollow") z niesamowitym Christopherem Walkenem. Ależ Walken był w tym filmie dobry! A jaki przerażający! Mimo, że obraz nie był horrorem i wydaje mi się, że główną intencją twórców nie było nastraszenie widza, Krzystofer ze spiłowanymi zębami śnił mi się po nocach. Serio.
Źródło |
Źródło |
Czy są filmy, których nie lubię? Owszem. Generalnie nie potrafię znieść "Marsjanie atakują!" ("Mars attacts!"). Nie mówię, że jest całkiem zły - przeciwnie, uwielbiam kilka scen (wystąpienie Jacka Blacka, przykry wypadek Sarah Jessica'i Parker, czy przypadkowe wynalezienie skutecznej broni do walki z wrogiem), ale zasadniczo nie porwał mnie.
Niespecjalnie przypadł mi też do gustu "Ed Wood", zapewne dlatego, że jest czarno-biały, a ja jako prostak nie lubię artystycznych filmów. Przyznam szczerze, że mimo iż historia Eda Wooda jest więcej niż ciekawa, film trochę mnie znudził, a trochę zmęczył. Chyba rzeczywiście jestem prostakiem.
Ostatni obraz Burtona, "Frankenweenie", uważam już za odrobinę przesadzony. Za dużo w nim artyzmu i dziwaczności, a zbyt mało historii, za które pokochałam produkcje tego reżysera.
Źródło |
Jeżeli nie miałyście jeszcze okazji zapoznać się z twórczością Tima Burtona (w co bardzo wątpię, bo Edwarda widział chyba każdy), to gorąco Was do tego zachęcam. Jeżeli już znacie i lubicie - piszcie w komentarzach.
Tim Burton należy do moich ulubionych reżyserów. Tak jak przy Quentinie Tarantino, na filmy Burtona mogę iść w ciemno i wiem, że będę się świetnie i niegłupio bawić, a stworzony świat pochłonie mnie na długi czas po zakończeniu seansu. Szczególne uczucia żywię do Sweeneya, ale i Corpse Bride, i Beetlejuice'a zawsze z chęcią obejrzę. Marsjan też. Dawno nie widziałam Edwarda, ale pamiętam że również lubiłam ten film. Frankenweenie i Mrocznych cieni jeszcze nie widziałam, ostatnia była Alicja i to był chyba jedyny tytuł, który nieco mnie zawiódł.
OdpowiedzUsuńMroczne cienie jeszcze moim zdaniem w miarę, chociaż już też trochę przegięte. A Frankenweenie - jak wyżej.
Usuń+ Tarantino też lubię, na pewno kiedyś o nim napiszę.
Świetna seria! Uwielbiam filmy tego reżysera, mogłabym rozmawiać o jego dziełach godzinami. Na Frankenweenie płakałam jak bóbr, ale na wersji krótkometrażowej, oglądanej w domu. Wersja długometrażowa była dla mnie zbyt przesadzona.
OdpowiedzUsuńMarsjanie atakują! to nie mój klimat. Sweeney Todd w przeciwieństwie do Ciebie, mnie niestety nie zachwycił. Uwielbiam za to Gnijącą Pannę Młodą (o tak! Jest dużo ładniejsza niż żywa wybranka Victora:)), Sok z żuka, Miasteczko Halloween, Charlie i fabrykę czekolady. O Grubej Rybie nie słyszałam, muszę to nadrobić i obejrzeć.
Uwielbiam takie lekko mroczne klimaty, a Burton zaczarował mnie swoimi filmami już wiele lat temu... :)
Wg mnie te pierwsze filmy mają najwięcej tego niesamowitego klimatu. I animacje.
UsuńBardzo cieszę się, że seria przypadła do gustu. To naprawdę duży kop motywacyjny, dzięki! :)
Akurat jego filmow nie lubie. Po prostu nie odpowiada mi klimat. Lubie komedie romantyczne (typu P.S. I love you, czy Narzeczony mimo woli) albo kino akcji - im wiecej scen bijatyk itd tym lepiej - Czlowiek z blizna, Transporter, Hooligans :)
OdpowiedzUsuń