Dziś będzie dużo zdjęć i mało tekstu, a więc odwrotnie niż na ogół. ;) Powód jest prosty: czasu mam niewiele, bloga zaniedbywać nie chcę, a o właściwościach wszystkich kosmetyków Maca pisałam już tyle, że naprawdę nie ma sensu się powtarzać. :)
Notatka traktować będzie oczywiście o cudownym różu z limitki Archie's Girl. Posiadany przeze mnie odcień to Prom Princess.
Jak możecie zobaczyć na zdjęciach, Prom Princess to bardziej purpura niż róż. :) Kolor jest fantastyczny, niepowtarzalny, dosyć rzadko spotyka się takie odcienie. Kosmetyk wydaje się szaleńczo intensywny, ale - jak zobaczycie na poniższych zdjęciach - da się nim uzyskać również bardzo delikatny efekt. Mimo że odcień jest niecodzienny, okazał się nadspodziewanie twarzowy - zupełnie jak pomadka z tej edycji.
Opakowanie jest dokładnie takie, jak w standardowych różach, różni je tylko grafika umieszczona na pokrywce.
Róż ma satynowe wykończenie, jest bardzo drobno zmielony. Jak widzicie, posiada trochę delikatnych drobinek. Na zbliżeniu są one widoczne, ale na twarzy tworzą bardziej ogólny połysk, niż tandetny efekt brokatu. Róż doskonale nakłada się przy pomocy pędzla, bardzo łatwo stopniować efekt, jaki daje. Mamy tutaj praktycznie nieograniczone możliwości - od delikatnego rumieńca, jaki mógłby wywołać wiatr po poliki rosyjskiej matrioszki. ;))
Produkt nie warzy się, nie uczula, nie zapycha. Na twarzy wytrzymuje cały dzień (pod wieczór jest może nieco delikatniejszy).
Na poniższym słoczu starałam się pokazać jakie możliwości daje ten róż. Górne warstwy są delikatne, na dole mamy efekt niezbyt już zdrowego rumieńca. ;))
I małe stopniowanie na twarzy:
Podsumowując: oczywiście polecam ten kosmetyk. Jest piękny, jest trwały, jest twarzowy... po prostu róż na szóstkę!