środa, 29 lutego 2012

Estee Lauder: Artist Lip Pencil - konturówka do ust





Mimo, iż na codzień konturówek nie używam, uważam, że posiadanie przynajmniej jednej bardzo się przydaje. Osobiście nawet ciemne pomadki często wsmarowuję w usta palcem, tak by efekt nie był wyrysowany, ale są sytuacje, w których zależy mi na tym, by wargi wyglądały perfekcyjnie. Dziś opowiem wam o konturówce firmy Estee Lauder.



Kredka posiada dwie strony. Z jednej znajduje się sztyft do malowania, natomiast z drugiej pędzelek do nakładania pomadki. Jest to ten rodzaj pędzla, jaki najczęściej spotykamy w różnych zestawach - wąski, dosyć sztywny i nieco dłuższy niż pędzelek do oczu. Muszę przyznać, iż jest to rozwiązanie wygodne i przydatne, sama wiele razy z niego korzystałam, ponieważ nie jest on dodany na zasadzie "byleby był", lecz jakością nie odbiega od samodzielnych pędzelków do ust, jakich miałam okazję używać.
Kolor produktu został określony przez producenta jako "wine writer" (numer 14) i jest to odcień głębokiej, przybrudzonej, burgundowej czerwieni (zgodnie z nazwą twórcy, jest to kolor wina ;)).


Jeżeli chodzi o konsystencję, kredka jest dosyć twarda, dużo bardziej niż kredki do oczu. Oczywiście wpływa to na jej trwałość - wytrzymuje na ustach (i na ręce - kiedy robiłam swatche, specjalnie zostawiłam ją na nadgarstku, by trwałość ocenić również w warunkach codziennych ;)) naprawdę długo. Nie rozmazuje się, nie rozciera (chyba, że sami zrobimy to palcem), doskonale trzyma nasze usta w ryzach. Szczerze powiedziawszy, jest większa szansa, że za kontur wypłynie nam pomadka, niż kredka. Jej twardość nie wpływa na jakość malowania. Kredka zostawia kolor od razu, bez mocnego przyciskania, już przy najlżejszym otarciu o usta. Barwa, którą uzyskujemy początkowo, jest bardzo delikatna, jednakże efekt bez problemu da się stopniować, w związku z czym kosmetyk jest bardzo uniwersalny - nie będzie się odcinał nawet od jasnych pomadek o zbliżonej gamie kolorystycznej.



Nie polecałabym stosowania tej kredki solo, na całe usta, ponieważ (mimo iż kolor jest naprawdę piękny) konsystencja sprawia, że produkt bardzo wysusza usta. Kiedy stosujemy ją na ich obrzeżach, nie ma problemu, ale nałożona na całe wargi, uwidacznia wszelkie ich mankamenty, wysuszając je jeszcze bardziej. Oprócz tego, trudno byłoby uzyskać jednolity kolor, a efekt pozostawiany na ustach jest skrajnie matowy, aż nieprzyjemny dla oka.
Wydajność - zatrważająca. Jestem przekonana, że nigdy nie zużyję jej do końca.
Cena: ok 80 zł.
W ten sposób kosmetyk prezentuje się na ustach


Moje usta nieumalowane

Konturówka w akcji ;))

Konturówka + pomadka Maybelline (recenzja)


Podsumowując: Mimo, iż kredka Estee Lauder do najtańszych nie należy, myślę, że jest warta swej ceny. Jedyne, czego więcej mogłabym od niej chcieć, to możliwość stosowania jej jako pomadki na całe usta. Wtedy łatwiej byłoby ją zużyć. Z drugiej strony, gdyby jej konsystencja pozwalała na szersze stosowanie, niewątpliwie odbiłoby się to na trwałości.


Przypomnienie o konkursie

Chciałam przypomnieć, że do jutra możecie się zgłaszać do konkursu organizowanego wraz z firmą Original Source. Do wygrania wspaniałe nagrody - żele i płyn do kąpieli wspominanej firmy. 
Wszelkie informacje znajdziecie tutaj.




wtorek, 28 lutego 2012

Recenzja gościnna, czyli luby za klawiaturą: Garnier - Żel Czysta Skóra




Witam, Luby Redhead z tej strony. Jako, że egzamin z finansów prostą rzeczą nie jest, notatka na bloga nie napiszę się sama, a miłość nie wybiera, dziś będzie o kosmetykach, ale po męsku. Wiem, że brzmi to jak oksymoron, bo słowo "mężczyzna" implikuje używanie kosmetyków dwóch rodzajów: Brutala z kiosku Ruchu (5,50 i ani grosza więcej, a zapach czuć w całym autobusie) oraz szarego mydła, na którym to rzeczony mężczyzna pozostawia ślady użytkowania w postaci włosów z okolic różnorakich. Wszelkie inne przejawy dbania o siebie narażają co najmniej na szydercze uśmieszki. Ale ponoć czasy się zmieniają, geje się pobierają, metroseksualiści są wychwalani w Cosmo, więc może normalny facet też ma czasem prawo do pozbycia się pryszczy i ogolenia się delikatną maszynką, która nie podrażnia cery, a nie zardzewiałą brzytwą. No, ale do rzeczy.


Omawiany dziś kosmetyk, jak można wyczytać na zdjęciu powyżej, ma za zadanie zwalczać wszelkiego rodzaju niedoskonałości, w tym zaskórniaki, tworzące się na twarzy. Nie wiem konkretnie, jaką mam cerę, ale jest dość wrażliwa, szybko wysycha i łatwo ją podrażnić (zwłaszcza po znienawidzonym, ale niezbędnym goleniu), zatem peelingi typu "gruboziarnisty papier ścierny" raczej nie są mi pisane, bo po nich wyglądam jak jaszczurka zrzucająca łuski. Garnier postawił na żel, w którym drobinek praktycznie nie czuć, co jest zabiegiem ciekawym i przyjemnym dla skóry, ze względu na fajną konsystencję (przy czym sprawia, że kosmetyk nie jest zbyt wydajny, jednak o tym potem). Jest jednak jedno "ale" - przy wszelkiego rodzaju lekach, kosmetykach lub jakowychś kremach odmładzających, efekt placebo to ponoć połowa sukcesu. Podczas używania recenzowanego żelu, nie czuje się tego charakterystycznego dla wszystkich innych peelingów drapania, przez co średnio chce mi się wierzyć, ze cokolwiek ściera. Moja luba wystawiła pod prysznicem kilka różnych specyfików do pielęgnacji twarzy z myślą o mnie, i powiem szczerze, pod względem usuwania wągrów czy innych  mankamentów każdej męskiej gęby (nie wiem jak z damskimi twarzami, Luba zawsze jest bez skazy) Garnier nie wyróżnia się jakoś i nie wysuwa na czoło peletonu, magicznie likwidując każde świństwo i zapobiegając powstawaniu podobnych w przyszłości. Dlatego też szumne hasło z opakowania o tym, co ów żel wyróżnia, można by z powodzeniem zamienić na "Nasz peeling jest taki sam jak inne, tyle, że nie drapie", ale jest to raczej kiepskie hasło reklamowe.


Samo opakowanie jest okej, kolorystycznie dobrze wpisuje się w stylistykę "kosmetyków prysznicowych", otwiera się też na tyle sprawnie, że nie trzeba sobie łamać zębów, wystarczy popchnąć wieczko palcem. Jest tylko jeden problem - żelu, ze względu na jego konsystencję, leje się zbyt dużo. Jeśli chcemy złuszczyć sobie jedynie nos, co byśmy nie wyczyniali, i tak jedno naciśnięcie butelki starczy nam na całą twarz, ba, nawet co nieco się uleje. Można by lepiej zaprojektować dozownik.

Żel w przybliżeniu. 

Niech was nie zmylą widoczne drobinki, jak wspominałem, nie czuć ich. Dla niektórych może to być spora zaleta (bo produkt nakłada się przyjemnie), dla innych wada (co to za peeling, który w użyciu nie przypomina traktowania twarzy  piachem?). Dla mnie, człowieka zaznajomionego z niewielką ilością standardowych kosmetyków do twarzy, jest to główny selling point Garniera, który może skłonić niezdecydowanych do zakupu.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Samokrytyka ;)

Myślę, że naprawdę lepiej bym zrobiła, gdybym - zamiast nadrabiać dwudziestodwuletnie zaległości filmowe - zabrała się za naukę do czwartkowego egzaminu z finansów.


Bez komentarza. ;)



niedziela, 26 lutego 2012

Sensique: Fantasy Glitter nr 210 - lakier do paznokci





Dziś kilka słów o drugim "karnawałowym" lakierze, który kupiłam niedawno. Ten skusił mnie pięknym odcieniem fioletu (a fiolety to coś co uwielbiam najbardziej na świecie ;)), oraz niską ceną (której oczywiście teraz nie pamiętam, ale wydaje mi się, że nie była wyższa niż 5 zł). 


Sensique wypuściło całą serię brokatowych lakierów. Pewnie wzięłabym więcej, gdyby nie fakt, że niezbyt często mam okazję nosić takowe na swoich pazurkach. ;)


Lakier posiada bardzo wygodny pędzelek. Malowało mi się nim wyjątkowo dobrze, mimo iż zasadniczo nie różni się od większości pędzelków, z którymi miałam do czynienia. Jednak faktem jest, że po pomalowaniu nie miałam przesadnie zachlapanych skórek, co jest w moim wypadku dużym sukcesem. ;) 
Drugą cechą produktu, która niewątpliwie ułatwia malowanie jest jego dobra konsystencja. Nie jest zbyt gęsty -  nie zostawia smug, nie trzeba też śpieszyć się podczas malowania, w obawie, że zaschnie, zanim nałożymy satysfakcjonującą nas ilość. Nie jest także zbyt wodnisty - nie rozlewa się po płytce paznokcia brudząc skórki.
Kosmetyk wysycha naprawdę szybko. Paznokcie pomalowane trzema warstwami "nadają się do użytku" już po 10-15 minutach! Nie musimy się obawiać, że na paznokciach, które wydają się wysuszone odcisną nam się najprzeróżniejsze rzeczy (nie wiem jak Wam, ale mnie zdarza się to notorycznie - np. przekonana o tym, że lakier zdążył już zaschnąć, kładę się spać, a rano znajduję na pazurkach wzorek odciśniętego prześcieradła ;)). 
Jedyne co trochę mi przeszkadza w tym produkcie to fakt, że po pomalowaniu brokat jest wyczuwalny, a paznokcie - szorstkie. Ten problem da się jednak z łatwością rozwiązać zabezpieczając kosmetyk top coatem.
Trwałość: solo - około 3 dni, z top coatem - nawet tydzień.
Tak prezentują się na paznokciach 2 warstwy...



... a tak trzy.



Podsumowując: myślę, że Fantasy Glitter to świetny i niedrogi sposób na ozdobienie paznokci na wielkie wyjścia i kameralne imprezy. Polecam.


sobota, 25 lutego 2012

Original Source: Chocolate&Mint - żel pod prysznic




Dziś kilka słów o kolejnym czekoladowym żelu od Original Source. Będę opisywać kosmetyk o zapachu czekolady i mięty. Zainteresowanych czekoladowymi umilaczami kąpieli zapraszam również tutaj. Możecie tam przeczytać o żelu pachnącym czekoladą i pomarańczami. ;)


W kwestii opakowania (wiem, że się powtarzam, ale wychodzę z założenia, że nie każdy kto trafi na ten post czytuje mojego bloga regularnie): uwielbiam je. Jest proste, wykonane z plastiku na tyle miękkiego, by nie sprawiać problemów z jego wyciskaniem, lecz dostatecznie solidnego, by nie rozlecieć się po pierwszym (a nawet dziesiątym) upadku. ;) Oprócz tego proste etykiety w zgranych kolorach i zero zbędnych dodatków. To one przykuły mój wzrok, kiedy sięgnęłam po żele OS po raz pierwszy. ;)


Konsystencja nieco różni się od żelu Czekolada i Pomarańcza. Po wyciśnięciu również jest nieco "galaretkowata", zachowuje kształt, który uzyskała przez wyciskanie, a po chwili rozpływa się na ręce stając się dosyć lejąca, o wiele rzadsza niż jej poprzedniczka. Trochę nawet spływa z dłoni, trzeba więc uważać, by kosmetyk trafił na nasze ciało, a nie na podłogę.
Produkt pieni się trochę bardziej niż opisywany ostatnio Chocolate&Orange, ale i tak dosyć delikatnie. Nie jest to jednak cecha, która by mi przeszkadzała.
Zapach? Jak zwykle - cudo! Najbardziej kojarzy mi się z miętowymi czekoladkami After Eight, które zawsze szczerze uwielbiałam. Między innymi dlatego tak bardzo lubię ten żel. ;)
Produkt dobrze myje ciało, nie wysusza, ani nie napina skóry. Po jego użyciu skóra jest miękka, odświeżona i zrelaksowana. Wymaga oczywiście dalszego nawilżenia, ale - jak już wiele razy wspominałam - wychodzę z założenia, że żel pod prysznic nie musi działać nawilżająco. ;)


Podsumowując: na temat mojego uwielbienia do żeli Original Source napisałam już tyle, że dziś wyrażę je tylko jednym słowem: polecam!


Żel oraz inne kosmetyki OS możecie wygrać w konkursie, który organizuję wraz z firmą Original Source. Wszelkie informacje - tutaj.


piątek, 24 lutego 2012

O wojnie z niedoskonałościami słów kilka


Niniejszym chciałam ogłosić rozpoczęcie wojny z niedoskonałościami skóry!
Każda z Was, która kiedykolwiek w życiu stosowała środki hormonalne, wie doskonale w jak rewelacyjny sposób (te dobrze dobrane) oddziałują na cerę. Te z Was, które - podobnie jak ja - były zmuszone je odstawić, wiedzą z jakim polem bitwy trzeba się zmagać każdego dnia. Wiadomo, że po około 3 miesiącach sytuacja w organizmie się normuje, ale by tego czasu doczekać należy przedsięwziąć dodatkową ochronę cery.


Powyżej zdjęcie "środków", które stosowałam dotąd. Teraz zamierzam ją zamienić na konkretną dermopielęgnację. Jeżeli któraś z Was zna dobre, godne polecenia kosmetyki przeciwtrądzikowe - prosiłabym o napisanie o nich w komentarzu. ;)
Osobiście planuję zakup kilku kosmetyków z linii Sebium firmy Bioderma.


Kwestia druga? Wszelkie powyższe "wynalazki" będę musiała chyba chwilowo odstawić. ;) Żegnam się z nimi niechętnie (zwłaszcza, że z większością dopiero się "zaprzyjaźniłam"), ale przez najbliższe miesiące ich miejsce zajmą kosmetyki mineralne.
Życzcie mi szczęścia i podzielcie się swoimi sposobami na piękną cerę!


czwartek, 23 lutego 2012

TAG: Rzeczy, które noszę w torebce


Od jakiegoś czasu na blogach pojawia się TAG dotyczący zawartości naszych torebek. Nigdy nie widziałam, by był w jednoznaczny sposób "zorganizowany", ale zawsze bardzo mi się podobał. Postanowiłam w końcu odpowiedzieć. ;)


Torby, które preferuję to kuferki posiadające krótkie uchwyty, oraz długi pasek do przewieszenia przez ramię. Jest to konieczne, gdy oprócz torby mam jeszcze jakieś inne rzeczy do noszenia i "rąk mi brakuje". A oto, co w środku.


1. Indeks - w trakcie sesji zawsze mam go przy sobie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda.
2. Pióro - noszę je w tym solidnym opakowaniu, by go nie zgubić. Jest to prezent. Jestem wielką fanką piór, niespecjalnie lubię pisać czymkolwiek innym, dlatego zawsze mam je przy sobie.
3. Zeszyt - wszelkie notatki zapisywane na pojedynczych kartkach są przeze mnie notorycznie gubione, dlatego zeszyt w torebce jest niezastąpiony.
4. Telefon - tego raczej nikomu tłumaczyć nie trzeba ;)
5. Krem do rąk - generalnie nie mam problemu z dłońmi, nawet w zimie, ale krem w torebce zawsze się przyda.
6. Empetrójka - chodzić pieszo lubię, ale samo w sobie nie jest to nadmiernie pasjonujące zajęcie (zwłaszcza, jeśli codziennie pokonuje się tę samą trasę). Odtwarzacz umila mi moje przechadzki.
7, 8, 9, 10. Produkty do ust - To tylko kilka z tych, które na ogół noszę przy sobie. Po prostu zawsze lubię mieć coś na ustach.
11. Portfel - dokumenty, gotówka, karty rabatowe ;), czyli coś, bez czego nie sposób przeżyć w dzisiejszym świecie.

Poniżej zbliżenie na portfel i moje ukochane pióro.



środa, 22 lutego 2012

TAG: 5 rzeczy, których mieć nie chcę



Dziś chciałam odpowiedzieć na kolejny TAG, do którego zostałam wywołana. ;) 
Otagowały mnie: 


A oto zasady:
1. napisz kto Cię otagował i zamieść zasady
2. zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:
- mają tańsze odpowiedniki,
- są przereklamowane,
- amatorkom są niepotrzebne,
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki.
Krótko wyjaśnij swój wybór i zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek.

A oto moje "niechciane" kosmetyki:
1. Wszelkiego rodzaju samoopalacze. Jestem bardzo blada z natury i uznałam, że w tej kwestii owej natury poprawiać nie chcę. ;)
2. Droga kolorówka. Mam cienie Diora i Lancome, kredkę Chanel, tusz YSL i jeszcze parę innych rzeczy. Szczerze? Nie powalają mnie. Cienie posiadają średnią pigmentacje, kredka - bardzo nietrwała (jak to kredka), tusz co prawda niezły, ale na pewno nie lepszy od Colossala za 30 zł... Wyjątkiem są produkty do ust tych firm, oraz kolorówka firmy MAC, która wybija się na tle innych.
3. Drogie lakiery do paznokci. Po prostu - lakiery należą do najrzadziej kupowanych przeze mnie kosmetyków i najzwyczajniej w świecie - szkoda mi na nie pieniędzy.
4. Płyny do pielęgnacji pędzli. Wolę wyczyścić swoje akcesoria "na mokro" - osobiście nawet po użyciu takiego płynu czułabym potrzebę opłukania pędzelków. ;)
5. Ozdoby do paznokci. Nie mam cierpliwości do tworzenia wzorków. Szczytem moich możliwości jest frencz, więc zakup takich "cudów" nie miałby w moim wypadku żadnego sensu. ;)

Ponieważ na TAG odpowiadam po tym jak większość z Was już to zrobiła, wywołuję do niego każdego, kto chciałby być wywołany! ;)

Zdjęć nie ma, bo opisywanych produktów nie posiadam, a nie chcę "zabierać" z Googla. ;)

wtorek, 21 lutego 2012

Catrice: Infinite Matt - podkład



Dziś recenzja, którą planowałam od dawna, ale ciągle odwlekałam. ;) Bo z jednej strony wielokrotnie powtarzałam, że nie używam fluidów, bo nie lubię, bo zapychają, a z drugiej - są o wiele tańsze i wygodniejsze od minerałów, a moja cera nie jest na tyle problematyczna, bym musiała je stosować ze względu na jej kondycję. No i zaczęło się. Najpierw kupiłam opisywany dziś podkład Catrice, następny był słynny już Revlon Colorstay. ;) Okazało się, że nie taki diabeł straszny.


Podkład Catrice zamknięty jest w porządnej szklanej butelce z pompką. Opakowanie jest dosyć ciężkie, ale taki już urok tego rodzaju rozwiązań. Z resztą właśnie owa solidność i prosty design przykuły moją uwagę, kiedy sięgnęłam po ten produkt po raz pierwszy. Jego cena to około 25 zł.
Jeżeli chodzi o możliwość dobrania odcieni, to - w mojej opinii - jest średnia. Catrice proponuje nam bowiem jedynie 5 odcieni. Owszem, mnie udało się dobrać kolor idealny. Oprócz tego - mimo mojej jasnej cery - wybrany przeze mnie odcień był drugim najjaśniejszym. Myślę zatem, że posiadaczki jasnych cer mogą mieć nieco mniejszy problem z doborem. W Naturze znajdują się testery, dzięki czemu możemy domniemywać, że nikt przed nami naszego produktu nie otwierał (choć i tak zawsze biorę kosmetyki ustawione z tyłu ;)).


Produkt nakładam na twarz przy pomocy pędzla typu flat top (konkretnie tego). Ten sposób aplikacji daje naprawdę ładny, naturalny efekt. To między innymi z jego powodu przekonałam się ponownie do płynnych podkładów. Uzyskujemy dobre, równe krycie bez smug, miejsc z niedokładnie rozprowadzonym kosmetykiem i innych przykrych niespodzianek. Planuję jeszcze spróbować Beauty Blendera, chociaż stosowana jak dotąd metoda zadowala mnie w 100%.


Produkt posiada dosyć gęstą konsystencję. Dozowanie go nie jest jednak problematyczne, ponieważ - jak już wspomniałam - posiada również pompkę. Krycie jakie uzyskujemy przy jego użyciu jest jak najbardziej zadowalające. Wszelkie nierówności cery znikają od razu, mocno niweluje także sińce pod oczami i niedoskonałości. W moim wypadku - zwłaszcza pod oczami - bez użycia korektora się nie obejdzie, ale i tak uważam, że jest nieźle.
Kolejna ważna dla wielu z Was kwestia to matowienie twarzy. Producent na opakowaniu pisze nawet o 18 godzinach. Cóż - ja nie mam problemów ze świeceniem się cery i w moim wypadku kosmetyk daje naprawdę niezłe rezultaty. Nałożony rano i zabezpieczony pudrem, wytrzymuje praktycznie do wieczora, choć czasem muszę wykonać delikatne poprawki polegające na lekkim muśnięciu pudrem brody i czoła. Ale - zwłaszcza w porównaniu z innymi znanymi mi kosmetykami - wynik ten uważam za naprawdę dobry.
Podkład na całej twarzy wytrzymuje u mnie cały dzień. Punktowo, w miejscu niedoskonałości, ściera się trochę szybciej.
Produkt nie uczula mnie ani nie zapycha.


Podsumowując: miałam kilka podejść do płynnych fluidów, ale dopiero zakup Catrice udowodnił mi, że można nabyć dobry kosmetyk w rozsądnej cenie. Polecam!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...