O opisywanym dziś błyszczyku wspominałam Wam już w notce dotyczącej moich ulubionych dziennych pomadek (klik). Bardzo się zdziwiłam, że jeszcze Wam o nim nie pisałam, ponieważ to jeden z błyszczyków, które naprawdę bardzo lubię.
Na opakowaniu znajduje się zwięzła informacja od producenta. Zaliczam to na plus, ponieważ bardzo często brakuje takich rzeczy. Opakowanie jest plastikowe i bardzo solidne. W zasadzie nie wyobrażam sobie, jak mogłoby ulec zniszczeniu. Jest - w mojej opinii - estetyczne, proste. Produkt, który posiadam ma już na pewno ponad półtorej roku, a - jak widzicie - napisy nadal się nie starły.
Aplikator jest prosty, lekko zgięty i zwężający się ku końcowi. Generalnie wolę kiedy gąbeczka jest odrobinę zaokrąglona, ale i tak nigdy nie miałam problemów z nakładaniem nim kosmetyku. Mimo, że aplikator jet duży, raczej nie wyjeżdża poza obręb ust, ponieważ - jak widać na zdjęciu - kosmetyk osiada tylko na węższej jego części.
Jak już wspomniałam, posiadany przeze mnie produkt ma już swoje lata (głównie dlatego, że przez mniej więcej rok nie mogłam go znaleźć ;)). Dobrze się stało, ponieważ dzięki temu będę Wam mogła lepiej opisać jego działanie. ;)
Producent pisze, że w składzie znajduje się ekstrakt z papryczek chili, który ma za zadanie powiększać nasze usta. Czy tak jest? Działanie papryczek (na początku) było czuć na pewno. Objawiało się ono lekkim, raczej przyjemnym pieczeniem. Usta powiększone były bardzo nieznacznie, a kiedy próbowałam, czy "zadziała" to na ręce - nie było efektu. Używałam kiedyś dobrej pomadki powiększającej usta i ona zaczerwieniała i uwypuklała skórę nawet na dłoni. W tym wypadku tak nie było. Kiedy maluję się błyszczykiem obecnie, nie jest wyczuwalny, ani zauważalny żaden efekt powiększenia.
Pozostałe właściwości? Konsystencja - bez zarzutu. Nie jest lepka, nieprzyjemna, nie wysusza ust, ani nie podkreśla niedoskonałości. Formuła jest lekka, więc noszenie błyszczyka to prawdziwa przyjemności. Nie pamiętam dokładnie, czy kosmetyk posiadał kiedyś zapach, ale jeżeli tak - to obecnie zmienił się w niezbyt przyjemną woń, niezbyt nowego błyszczyka. ;) Można to jednak złożyć na karb upływu czasu. Smaku kosmetyk nie miał i to się nie zmieniło.
Podsumowując: błyszczyk Wibo Spicy Gloss to fajny i niedrogi kosmetyk, który sprawi, że Wasze usta będą wyglądały przepięknie. ;)
Ładnie wygląda na ustach ;)
OdpowiedzUsuńLubię te mrowiące błyszczyki :)
OdpowiedzUsuńMam inny (brzydszy) kolorek z tej serii i dla mnie pieczenie jest zbyt mocne :(
OdpowiedzUsuńśliczne odcienie
OdpowiedzUsuńhmmm, kolor piękny:)
OdpowiedzUsuńzostałaś oTAGowana: http://barwy-wojenne.blogspot.com/2012/02/tag-nigdy-nie-wychodze-z-domu-bez.html - zapraszam do zabawy:)
miałam go :) całkiem fajny.
OdpowiedzUsuńMam czerwony błyszczyk z tej serii i pieczenie jest dla mnie stanowczo za mocne :(
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie ta papryczka chilli. : P
OdpowiedzUsuń"sprawi, że Wasze usta będą wyglądały przepięknie"
OdpowiedzUsuńOj tak, zgadza się: zwłaszcza kolor, który przedstawiłaś nam w dzisiejszej notatce, on jest taki bardzo mój [kocham chłodne róże jasne, ciemne, ale chłodne lub przynajmniej chłodnawe]! Prawdziwe cudeńko :)
Dziewczyny, to dzięki Wam przekonałam się do błyszczyków, których swego czasu [od zawsze?] serdecznie nie cierpiałam :)
Nigdy nie zwróciłam na niego uwagi :)) Ale kolor jest bardzo zachęcający. Lubię położyć sobie na usta coś mocniejszego :)
OdpowiedzUsuńMiałam kieeedyś ten błyszczyk i fajnie się spisywał :)
OdpowiedzUsuńrzeczywiście piękne :)
OdpowiedzUsuńjak dla mnie za bardzo różowy :)
OdpowiedzUsuńMialam kiedys ten blyszczyk w czerwonym odcieniu i wszystko byloby swietnie gdyby nie ten efekt mrowienia, dla mnie to bylo nie do wytrzymania ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię efektu szczypania/pieczenia/mrowienia na ustach.. :/ I ogólnie nie przepadam za błyszczykami (raaany ale jestem anty:P), natomiast bardzo ładnie wygląda na twoich ustach :)
OdpowiedzUsuńŁadny efekt;)
OdpowiedzUsuń