O cieniach Urban Decay marzyłam od dawna, jednakże ich cena sprawiała, że nie mogłam sobie na nie pozwolić. Zawsze były inne wydatki, bądź też pieniądze przeznaczone na UD wydawałam na inne kosmetyki. W końcu uznałam, że jeżeli kiedykolwiek mam wejść w ich posiadanie, muszę zacząć od mniejszego cienia, który pokocham na tyle, by mieć ochotę na więcej. Stanęło na dosyć znanym i popularnym odcieniu - Flipside. Nie jestem w 100% pewna, czy jest to oryginał, więc jeżeli któraś z was spostrzeże na zdjęciach coś, co wskaże, że może być to podróbka, proszę o poinformowanie mnie o tym w komentarzach.
Produkt zamknięty jest w zgrabnym, estetycznym opakowaniu z plastiku, który w mojej ocenie ma imitować aluminium. Pudełeczko jest srebrne i są na nim wytłoczone litery. Oprócz ego na środku mamy przezroczystą "szybkę", przez którą widać cień. Dwie powyższe cechy sprawiają, że mam wrażenie, jakbym trzymała w dłoni jakąś starą monetę ;) Opakowanie zawiera 1,5g kosmetyku i kosztowało 35zł na Allegro.
Na dole opakowania znajduje się nalepka w kolorze cienia. Zawiera podstawowe informacje o produkcie. Pudełeczko zamykane jest na zatrzask i wydaje się być solidne.
Flipside, jako kolor, oczarował mnie.Pierwotnie chciałam kupić jakiś neutralny odcień, bym mogła korzystać z niego na codzień, a co za tym idzie - mogła zużyć w całości. Ale kiedy wypatrzyłam tę barwę - przepadłam.
Flipside jest cieniem o wykończeniu perłowym, a co za tym idzie - bardzo miękki i drobno zmielony (może nie jest to regułą, jeżeli chodzi o perły, ale faktem jest, że wszystkie tego rodzaju cienie, z którymi się spotkałam, miały właśnie taką konsystencję).
Produkt dobrze nabiera się pędzelkiem. Przy nakładaniu na oko musimy uważać, ponieważ z powodu drobnego zmielenia i ogólnej "wilgotności", trochę się osypuje. Do oka przykleja się rewelacyjnie, z początku dając delikatny efekt, który możemy dowolnie potęgować. Doskonale łączy się z innymi produktami, jest podatny na blendowanie, na oku wytrzymuje cały dzień (czasem nawet bez bazy).
I próbka na oku:
Podsumowując: Nawet, jeśli nie jest to oryginalny cień Urban Decay, to i tak jestem z niego bardzo zadowolona. Piękny kolor oraz dobra trwałość sprawiły, że stał się jednym z moich ulubieńców do mniej formalnego makijażu. Polecam.
Kolor nie dla mnie,ale na twoim oku ładnie wygląda.
OdpowiedzUsuńPiękny kolor! Taki miętowy :)
OdpowiedzUsuńA ja niestety nie jestem zachwycona jakoscia pojedynczych cieni UD, u mnie bez wzgledu czy z baza czy bez po prostu efekt byl taki sobie. Mialam cudny fiolet i bez zalu sie z nim pozegnalam. Potem jeszcze skusilam sie na linery, znowu niewypal. Cos mi nie po drodze z ta firma.
OdpowiedzUsuńMam ochote na palete ale boje sie ze znowu zalicze wpadke wiec...zostaje przy sprawdzonych markach.
Piękny kolorek ;;) ja kupiłam ostatnio podobny odcień ;) ale pewnie nie ma co się równać z UD ;)
OdpowiedzUsuńpiekny miętowy odcien, slicznie prezentuje sie na powiece :) zapraszam do siebie... Camille1990.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJest cudowny,ale ta cena jest przerażająca ;)
OdpowiedzUsuńKolor mnie zauroczył;)
OdpowiedzUsuńk0ompletnie sie nie znam czy to oryginal czy nie ale kolor piekny, swietny mietusek :)
OdpowiedzUsuńŚliczny, to raczej nie podróbka bo posiadam taki tylko w beżowym odcieniu:)
OdpowiedzUsuńWygląda na oryginała i piekny kolor :)
OdpowiedzUsuńfajny odcień :)
OdpowiedzUsuńKolor jest obłędny. <3
OdpowiedzUsuńNo niestety cena jest trochę wysoka. ; ]]
Bardzo ciekawy ;) Mnie kusi Naked 2, ale jakoś nie mam ochoty póki co tyle na nią wydawać :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do konkursu:
OdpowiedzUsuńhttp://matleenamakeup.blogspot.com/2012/02/konkurs-wygraj-kosmetyki-inglot.html
Jeśli bierzesz w nim udział prosze napisać że Cie zwerbowałam "smashboxbaby blog":)
Tu więcej informacji:
http://matleenamakeup.blogspot.com/2012/02/konkurs-wygraj-kosmetyki-inglot.html