czwartek, 28 lutego 2013

Moja paleta na bezludną wyspę ;)


Chyba każda kosmetykoholiczka choć raz w życiu zetknęła się z problemem pt: które z setki kosmetyków zabrać ze sobą, kiedy waga i sztuki bagażu są ograniczone? Ja z tym problemem stykam się niemal każdego tygodnia, bo póki co, wciąż się przemieszczam. Dziś chciałam Wam pokazać moją receptę na ograniczenie ilości cieni. Jej podstawą jest bardzo popularny ostatnio system pozwalający samodzielnie wybierać cienie, które wejdą w skład naszej palety. Panie i panowie oto paletka idealna, w 100% uniwersalna, pozwalająca wyczarować zarówno delikatne no-makeup, jak i szałowy look wieczorowy:


Po pierwsze przepraszam za pokruszony cień. Już od jakiegoś czasu mam go naprawić, ale ciągle zapominam nabyć alkoholu.


Po drugie, chciałabym zaznaczyć, że ta paleta jest idealna i uniwersalna dla mnie. Absolutnie nic nikomu nie narzucam, każda taka paletka jest wypadkową typu naszej urody oraz własnych upodobań. Wiem, że wiele z Was nie wyobraża sobie makijażu wieczorowego bez złota, czy czerni, ale ja najbardziej na świecie kocham fiolety (myślałam nawet, żeby kiedyś pokazać na blogu wszystkie moje cienie w tym kolorze, jak myślicie?) i kropka. :)


Wszystkie cienie poza ostatnim z prawej w górnym rzędzie pochodzą z Inglota. 
Mamy tutaj (kolejność od lewej do prawej, najpierw góra, później dół): Pearl 447, Double Sparkle 501, AMC Shine 102, Double Sparkle 463, MAC Deep Truth, Matte 360, Matte 327, AMC 53, AMC 71 i Double Sparkle 494.


Z tych kolorów mogę wykonać niemal każdy typ makijażu, jak lubię nosić: rozświetlone srebrem oko z czarną kreską, neutralny cień z delikatnym brązem w załamaniu, kolorowa kreska, bardziej intensywny dzienniak i szalone, intensywne fiolety. Używam wszystkich cieni z tej palety. Nie mówię, że nie potrzebuję żadnych innych, bo bardzo lubię eksperymentować z kolorami cieni, ale to mój zestaw podstawowy, który zabrałabym na bezludną wyspę, etc.
Nie będę pisać o ich jakości, bo recenzja większości tych cieniu już się tutaj znalazła. Możecie je znaleźć po tagu "Inglot".
Poniżej dokładne swatche.



To moja ulubiona paletka, z którą praktycznie się nie rozstaję. Jakie są wasze must-have, jeżeli chodzi o makijaż oka?




środa, 27 lutego 2013

Zakupy: Everyday Minerals & Inglot


Od dłuższego czasu nie pojawiły się tu żadne posty zakupowe dotyczące kolorówki. Wychodzi na to, że naprawdę udaje mi się ostatnio hamować. Ten mały sukces postanowiłam uczcić... zakupami. :P A poważnie: zdecydowałam się na nie, kiedy zobaczyłam promocje na stronie Everyday Minerals. Te z Was, które śledzą mojego bloga, wiedzą, że kiedyś bardzo lubiłam minerały i nie używałam innych podkładów i pudrów. Miłość skończyła się jakoś sama z siebie. Najpierw długo nie mogłam znaleźć czegoś odpowiedniego dla siebie, a później odkryłam zwykłe podkłady, które okazały się całkiem OK. Uznałam zatem, że ta promocja to dobry powód, żeby zacząć szukać od nowa. Zobaczcie, co ostatecznie wpadło do koszyka:




Oba podkłady pasują mi odcieniem i wykończeniem. Są - jak widzicie - bardzo rozświetlające. Zmęczona zimą skóra wygląda dzięki nim fantastycznie. :)


Zdecydowałam się ponadto na cień i róż do policzków. Jestem zachwycona ich kolorami!


Ponadto otrzymałam dziś drobny prezent od Lubego: potrójną paletkę i trzy wkłady Inglota. Łukasz jest fanem zdecydowanych kolorów. Sama pewnie bym takich nie kupiła, ale są piękne i bardzo się cieszę, że zasiliły moją bazę. ;)




I tyle. :) Jak Wasze postanowienia i zakupy? :)

wtorek, 26 lutego 2013

Top 10 pędzli - subiektywny ranking

Dziś notka z cyklu ranking/zestawienie, ale nie takie jakie prezentowałam dotąd. Nie będzie podsumowania w punktach i nie będę prezentować wszystkich dotychczas zrecenzowanych produktów (a raczej akcesoriów) z tej kategorii. Bo rzecz będzie o pędzlach i to o pędzlach, bez których nie wyobrażam sobie makijażu. 
Na początek chciałabym powiedzieć, że pędzle uwielbiam. Zaczęłam je kolekcjonować jeszcze przed założeniem bloga, a obecnie posiadam 68 sztuk. Ktoś mógłby pukać się w głowę i pytać po co mi aż tyle, ale - wierzcie mi lub nie - naprawdę używam wszystkich. Jestem leniwa i nie chce mi się myć moich akcesoriów po każdym użyciu, a duża ilość zamienników utwierdza mnie w moim lenistwie. 
Przy okazji zapraszam do posta o pędzlach, który popełniłam już jakiś czas temu i jest to w mojej opinii jeden z najlepszych, jakie tu zamieściłam. Znajduje się tutaj
Poniżej pokażę Wam 10 moich ulubionych pędzli i dodam krótkie ich opisy. Zapraszam!


Flat top Pixie uwielbiałam od początku. Jedyne, co mnie w nim irytowało to krótka rączka, do której już się przyzwyczaiłam (a dzięki temu, że jest taka krótka, mieści się w futerale podróżnego zestawu Sigmy). Jest lepszy, niż wszystkie inne flat topy, bo jego włosie jest co najmniej o pół centymetra dłuższe. Dzięki temu maluje się po prostu szybciej. Oprócz tego włosie jest miękkie i sprężyste, więc podczas stemplowania "rozszerza się" na twarzy. Dzięki temu nie kłuje, a makijaż - przynajmniej w moim odczuciu - wygląda jeszcze naturalniej.

Przepraszam, że nie mam odpowiedniego zdjęcia dla numerów 2 i 5, ale kiedy zorientowałam się, że nie wyszły było już zbyt późno i zbyt ciemno, żeby zrobić nowe. Wiosno, nadejdź!

Numer dwa to pędzel do pudru firmy Sigma. Otrzymałam ten zestaw zaledwie trzy miesiące temu, ale już mogę powiedzieć, że to najlepszy tego rodzaju aplikator, jaki kiedykolwiek miałam. Mimo swojego "podróżnego" rozmiaru jest duży, puchaty i niesamowicie miękki. Włosie jest wycieniowane tak, że pędzel jest prawie kulisty. Dlaczego uważam go za najlepszy? Bo jest idealnie gęsty. Ilość włosków nie jest ani zbyt duża (jak np w pędzlu Hakuro, który jest zbyt zbity), ani zbyt mała. Na pewno zamówię pełnowymiarowy odpowiednik.


Numer trzy to pędzel do różu. Ten z zestawu Sigmy też jest niezły, ale powyższy "no name" z allegro jest jeszcze lepszy. Jego włosie jest miękkie i odrobinę mniej gęste, niż w innych pędzlach do konturowania. Uważam to za zaletę, ponieważ nawet nakładając mocno napigmentowane kosmetyki nie muszę się martwić, że zrobię sobie krzywdę. Ponieważ włoski są sprężyste, przyrząd doskonale dopasowuje się do kształtu twarzy i pozwala na naturalną aplikację. 


Pędzla numer trzy używam do aplikacji płynnych podkładów. Pochodzi z Sephory. Ma idealnie wycieniowane włosie, przez to dociera nawet w załamania skrzydełek nosa. Nie zjada podkładu, jest miękki i posiada superwygodną, długą rączkę. Polubiłam się z nią do tego stopnia, że chyba zdecyduję się na jakieś pędzle Maestro. :)

Przepraszam, że nie mam odpowiedniego zdjęcia dla numerów 2 i 5, ale kiedy zorientowałam się, że nie wyszły było już zbyt późno i zbyt ciemno, żeby zrobić nowe. Wiosno, nadejdź!

Aplikator numer pięć pochodzi również z podróżnego zestawu Sigmy. Jest to najbardziej uniwersalny pędzel do rozcierania cieni, jaki kiedykolwiek miałam w rękach. Jest lekko spłaszczony, przez co można używać go również do nakładania rozświetlacza, a nawet - przy odrobinie wprawy - różu. Jak wszystkie pędzelki w tym zestawieniu jest starannie wykonany, włoski są miękkie, sprężyste i nie kłują. ;) 


Numer sześć to najzwyklejszy pędzelek do aplikacji cienia na powiekę. Pochodzi z anonimowego zestawu z allegro. Dlaczego lubię go najbardziej? Bo ma idealny rozmiar. Z jednej strony jest na tyle duży, że aplikacja cienia nie trwa godzinę, a z drugiej - na tyle drobny, że pozwala nałożyć kosmetyk bardzo precyzyjnie. 


Numer siedem to pędzel do pudru, pochodzący również ze, wspominanego już dwukrotnie, zestawu z allegro (moim zdaniem warto kupić taki na początek. Jasne, na ogół nie ma tam flat topów, duo fibre, czy pędzli do blednowania, ale na pewno jest to dobra baza). Jest miękki, dobrze wystopniowany i delikatny. Włosie jest sprężyste, a aplikacja - prosta i przyjemna.


Może zabrzmi to jak egzaltacjia, ale zakup tego pędzla zmienił moje życie. :P To produkt firmy Hakuro. Jest niesamowicie precyzyjny. Żaden z posiadanych przeze mnie pędzli nie pozwalał na tak dokładną aplikację. Wykonanie starannego przejścia kolorów jest z nim bajecznie proste. Włosie znajdujące się w środku jest bardziej sprężyste, niż warstwa zewnętrzna, co sprawia, że pędzelek jest jeszcze bardziej precyzyjny, ponieważ czubek nie ugina się przy zetknięciu z okiem.


Powyższy pędzel to pełnowymiarowy produkt Sigmy. To pierwszy zakupiony przeze mnie aplikator, służący do rozcierania cieni. Włosie jest bardzo delikatne, ale puszyste. Cieniowanie jest tutaj bardzo precyzyjne, dzięki czemu u szczytu, włosie jest idealnie okrągłe. Przez to, że pędzelek jest duży, rozcieranie trwa krócej, ale trzeba uważać, żeby nie zetrzeć całego cienia. :) Jego rozmiar sprawia także, że można użyć go nawet do dwóch różnych kolorów bez konieczności mycia.


Na zakończenie - pędzelek do eyelinera z Inglota. Lubię go za jeden prosty bajer: zakrzywioną końcówkę. Co równie istotne, mimo małego rozmiaru i niewielkiej ilości włosków, są one dość mocno wycieniowane. Dzięki temu mamy wąską końcówkę i szerszy tył. Pozwala to wykonać zarówno precyzyjne kreski, jak i bardziej rozległe. 

To tyle na dziś. Czy lubicie pędzle tak samo jak ja? :D A jeśli tak, to jacy są Wasi faworyci w tej kategorii. 


poniedziałek, 25 lutego 2013

O polskich stronach firm kosmetycznych


Zacznę od tego, że leżę chora poza swoim mieszkaniem i z dala od komputera, na którym trzymam trochę rezerwowych zdjęć produktów do recenzji. Mimo tego bardzo chciałam dodać dziś jakiś post, ponieważ jest to jedyne twórcze zajęcie, na jakie miałam dziś ochotę. Uznałam zatem, że rozejrzę się po stronach internetowych moich ulubionych firm i zrobię zestawienie nowości. Zaczęłam przeglądać i po raz kolejny się zirytowałam.


Dlaczego? Bo polskie strony nie są aktualizowane. Naprawdę nie rozumiem takiego działania firm. Teraz, kiedy Internet jest głównym sposobem dotarcia do potencjalnego klienta, wydaje się, że jest to po prostu marnowanie potencjału.
Kiedy wchodzimy na zagraniczne strony: Benefit, Urban Decay, Sigma, Estee Lauder pierwsze na co pada nasz wzrok to zakładka w stylu "What's new?". Klikamy, a tam znajdujemy produkty, które rzeczywiście zostały świeżo wprowadzone do oferty. Ktoś mógłby powiedzieć: pewnie, drogie marki uzupełniają swoje strony. Ale kiedy zerkniemy na stronę Essence, widzimy, że również firma z najniższej półki cenowej potrafi zadbać o swoje interesy. Obrazek z nowościami jest widoczny, limitowane edycje regularnie aktualizowane, a dodatkowo wrzucane na stronę główną. Co ciekawe, nawet strona nastawiona na język polski trzyma poziom. Jasne, zdarza się, że pojawiają się tam rzeczy, których nikt na oczy nie widział (jak np. edycja Fantasia, która wisiała jako aktualna przez dobry miesiąc, a w naszych sklepach nie sposób było jej uświadczyć), ale generalnie kiedy na nią wchodzimy, mamy szanse uzyskać rzetelne informacje.
Żeby nie być gołosłowną napiszę konkretnie co znajdziecie na polskich stronach kilku przykładowych marek.
Na stronie Sensique posiadamy zakładkę "nowości". Ostatni news pochodzi z 10 grudnia zeszłego roku.
Kobo prezentuje nam całkiem profesjonalnie i elegancko wyglądającą stronę. Klikamy "nowe trendy" i znajdujemy "najnowsze" kolekcje: wiosna/lato 2012, jesień/zima 2011, wiosna/lato 2011. Część z tych kosmetyków pewnie straciła już datę ważności. :)
Na stronie My Secret widzimy promocję, która faktycznie obowiązuje! Wszystko podane w uroczy sposób. Szacunek!
Ostatni news na stronie Manhattan Polska, pochodzi z 4 lutego. Nie jest najgorzej, ale nowy sezon zbliża się wielkimi krokami. Myślę, że nic by się nie stało, gdybyśmy znaleźli tam chociaż zdjęcia zapowiedzi. 
Witryna Inglota posiada zakładkę "nowe produkty", która niestety jest pusta. Ja rozumiem, że niekoniecznie muszą wprowadzać co miesiąc coś nowego, ale mogliby wrzucić tam chociaż to, co rzeczywiście jest u nich "najmłodsze", żeby ktoś, kto nie odwiedzał ich strony od jakiegoś czasu mógł się zorientować.
Jeżeli chodzi o pielęgnacje to strona Lirene również zasługuje na pochwałę. Nowości pokazane są w przystępny i estetyczny sposób. Brawo!
Strona Farmony nie posiada zakładki z nowościami.
Podobnie sytuacja przedstawia się na stronach Biodermy i Miraculum.
La Roche-Posay "trzyma poziom" zarówno na polskiej, jak i zagranicznej stronie.


A ten obrazek stąd

Uważam, że z racji prowadzenia tego bloga, znam ofertę wielu firm kosmetycznych. Uważam, że skoro ja nie potrafię się odnaleźć na nieczytelnych i często nieaktualnych stronach, to nie uda się to tym bardziej tak zwanemu "przeciętnemu konsumentowi". Bo to nie może być tak, że w dzisiejszych czasach stworzymy stronę i zostawiamy ją bez zmian. W Internecie wiadomość jest "stara" już na drugi dzień od opublikowania, więc strona, na której nic się nie dzieje po prostu nie ma racji bytu. Dobrym sposobem na szybkie dotarcie do klienta, jest facebook, ale przecież nie wszyscy są zarejestrowani w tym portalu. A nawet jeżeli są, to osoby, które - z racji dobrej sytuacji materialnej - wydają w drogeriach najwięcej pieniędzy, na pewno nie spędzając na nim całego dnia szukając nowości.
Uważam, że gdyby producenci zadbali o atrakcyjność stron, by wszelkie nowości pojawiały się na nich w pierwszej kolejności, konsumentki zamiast przeglądać portale z taką tematyką związane, po prostu wchodziłyby na ich witryny. A wiadomo, że jak baba napatrzy się na coś, to nawet jak produkt rozczaruje ją w drogerii to czasem z rozpędu weźmie. :)

Powyższa notka nie jest przemyślanym artykułem, czy innym felietonem, ale zbiorem moich luźnych obserwacji, może miejscami nieco chaotycznych. Tym niemniej postanowiłam ją opublikować, bo jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat. Czy Wam też brakuje dynamiki i przejrzystości na większości polskich stron firm kosmetycznych, czy wolicie dowiadywać się o nowinkach z innych źródeł? Dajcie znać!




PS. Chciałabym zaznaczyć, że nie jestem typem narzekacza na nasz kraj (wiecie, hasła w stylu: "ta nasza Polska, to drugi/piąty/ósmy świat), ba! Przeważnie bronię go przed takowymi ile sił, ale faktem jest, że czasem czuję się tu jak konsument drugiej kategorii.

niedziela, 24 lutego 2013

Wyniki rozdania paletki Sleek Au Naturel


Mimo choroby udało mi się przebrnąć przez Wasze zgłoszenia konkursowe. Miło mi ogłosić, że nagroda trafia do użytkowniczki Anyczka! :)


Za chwilkę wyślę do Ciebie maila z prośbą o adres do wysyłki. Jeżeli nie dostanę odpowiedzi do środy, 27 lutego 2013 r., wylosuję kolejną osobę. :)
Wszystkim bardzo dziękuję za udział i zapraszam do wzięcia udziału w kolejnych konkursach. ;)



sobota, 23 lutego 2013

O postanowieniach związanych z powrotem do dawnego rozmiaru



Powyższy obrazek dość dobrze pokazuje moje próby zrzucenia kilku kilogramów, które trwają od kilku miesięcy. Ślub za pasem, a ja ciągle staram się schudnąć, a jestem coraz większa. Wszystko przez to, że robię to na pół gwizdka, jakoś zupełnie idiotycznie. Na przykład cały dzień jem świetnie, posiłki są sensowne, słodyczy udaje się unikać. Co z tego kiedy wieczorem z wilczym apetytem rzucam się na stosy pieczywa czosnkowego i zapijam je piwem (co jak co, ale do pieczywa piwo najlepsze :D). Oprócz tego przez to, że kolana mam chore wiele prostych i tanich ćwiczeń (BIEGANIE!!) jest dla mnie niedostępne. Oprócz tego rzuciłam palenie i, mimo iż wydaje mi się, że nie zajadam ich braku, najwidoczniej tak właśnie jest. Idiotyczny styl życia po raz kolejny sprawił, że próby dobrania wieczorowego stroju skończyły się chandrą i irytacją. Dlatego koniec!
Od jutra (nie od poniedziałku!!!) jem pięć posiłków dziennie, o stałych porach.
Rzucam na jakiś czas czerwone mięso.
Ryby, ryby, ryby! :P
Stosy owoców i warzyw.
Wyłącznie zdrowe przekąski (drugie śniadanie i podwieczorek).
Zmuszę narzeczonego, żeby w końcu naprawił mi rowerek.
I dużo spacerów. :)

Podzielcie się swoimi sprawdzonymi sposobami pozwalającymi utrzymać ciało w formie. Może któraś z Was zna jakiś sposób, który pozwala jeść wszystko i w dwa dni schudnąć do rozmiaru 34 (oczywiście żartuję :P)?



piątek, 22 lutego 2013

Eubiona - delikatny żel pod prysznic z owsem



Dziś recenzja kolejnego kosmetyku firmy Eubiona. Do niedawna nie znałam tej firmy, ale muszę przyznać, że bardzo ją polubiłam. Kosmetyki Eubiona możecie kupić w Pasażu Kosmetycznym. Są to produkty naturalne o bardzo dobrych składach. Jak zobaczycie na poniższym zdjęciu, żel nie zawiera SLSów. Chyba nigdy dotąd nie miałam kosmetyku do mycia ciała, który nie miałby chociaż SLeS. :)
Próbek wystarczyło na 10 użyć, w związku z czym myślę, że poznałam kosmetyk na tyle dobrze, by napisać recenzję (szczerze powiedziawszy uważam, że działanie żelu można ocenić już po 2-3 myciach ;)).
W kwestii opakowania wypowiadać się nie mogę. :)
Zerknijcie na skład i opis producenta:


Żel ma fajną, lekką, ale przyjemnie otulającą ciało konsystencję. Podobną miał grejfrutowy z The Body Shop. Pamiętam, że strasznie go lubiłam, bo ta konsystencja była dla mnie idealna. Jest niesmowicie kremowa, doskonale rozprowadza się o ciele, już samo nakładanie jest bardzo relaksujące. Oczywiście kosmetyk praktycznie się nie pieni. O ile cecha taka niemal niemożliwym czyni dla mnie korzystanie z szamponu, o tyle w przypadku żelu - niespecjalnie mi przeszkadza.
Działanie, jak działanie. Wiadomo, że żel ma myć, nie uczulać i nie wysuszać skóry. Z tych zadań kosmetyk wywiązuje się znakomicie. Nie będę Was tutaj czarować, że ten produkt jakoś niesamowicie odżywia, czy nawilża skórę, bo sama nie wierzę, że żel, który na skórze znajduje się maksymalnie minutę, może działać w ten sposób. Ale mogę stanowczo powiedzieć, że produkt jest bardzo delikatny i myślę, że przypadnie do gustu nawet wrażliwym i suchym cerom. Dobrze przygotowuje skórę na przyjęcie masła, czy balsamu.


Podsumowując: uważam, że ten żel świetnie nada się dla osób posiadających wrażliwą skórę. Kosmetyk ma bardzo dobry skład i myślę, że warto się nim zainteresować. Ja raczej nie zdecyduję się na niego ponownie, ponieważ swoje serce oddałam Original Source, ale uważam, że to dobry kosmetyk wart wypróbowania zwłaszcza dla osób starających się stosować naturalną pielęgnację.


środa, 20 lutego 2013

Rozdanie: paletka Sleek Au Naturel ROZDANIE ZAKOŃCZONE!




Ponieważ kilka dni temu mojemu blogowi "stuknęło" 200 tysięcy odwiedzin, a liczba obserwatorów zbliżyła się już do 800 postanowiłam zorganizować dla Was małe rozdanie. Do wygrania jest uwielbiana przez całą blogosferę paletka Sleek Au Naturel. Oprócz tego, na moim fanpejdżu możecie wygrać bardziej imprezowy zestaw cieni tej samej firmy. :) Zapraszam do udziału w obu konkursach. :)


Co trzeba zrobić, by wziąć udział w konkursie? Trzeba być osobą pełnoletnią lub posiadać zgodę rodziców/prawnych opiekunów, a ponadto dodać Z mejkapem jej do twarzy do obserwowanych. W następnej kolejności należy zostawić pod niniejszą notką komentarz, w którym wyrazicie chęć wzięcia udziału w rozdaniu. Jeżeli chcecie otrzymać informację o zwycięstwie na maila - pamiętajcie, by go podać. Dodatkowy los możecie dostać, jeżeli dodacie na swoim blogu notatkę z informacją o konkursie, zdjęciem nagrody i likiem. Jeżeli spełniasz ten warunek - napisz o tym w komentarzu. 

Rozdanie zaczyna się dzisiaj i trwa do soboty, 23 lutego 2013 roku do godziny 23:59. Zwycięzca zostanie wylosowany przy pomocy maszyny do losowania ze strony Class Tools.

Powodzenia! :)



A tę paletkę możecie wygrać w konkursie organizowanym na moim fanpage'u:


Zapraszam do udziału i pozdrawiam!



wtorek, 19 lutego 2013

Spa od Bielendy za grosze



Kiedyś namiętnie kupowałam i recenzowałam produkty do stóp. Myślę, że przez pierwsze pół roku działalności bloga pojawiło się ich tutaj co najmniej 10. Nakupowałam tego tyle, że przez ostatni rok zużywałam wszystko, co wcześniej zrecenzowałam. :) Ostatnio w końcu udało mi się wykończyć tę masę, więc stanęłam przed koniecznością nabycia nowych kosmetyków do pielęgnacji stóp. Miałam ochotę na prezentowane tu kiedyś krem i peeling z Biedronkowego BeBeauty, ale jakoś nie umiałam na nie trafić. Któregoś dnia podczas zakupów uznałam, że biorę w ciemno cokolwiek będzie najtańsze w sklepie, w którym akurat byłam, bo moim zdaniem w kwestii produktów do pielęgnacji stóp, nie ma sensu przepłacać. Okazało się, że bez żadnych promocji najmniej kosztowała Bielenda. Za każdy z kosmetyków zapłaciłam jakoś w okolicach 4,29 zł.




Obydwa kosmetyki zamknięte są w typowych tubach. Ich pojemność jest nieco większa, niż normalnie - mieszczą po 125 ml. Są zamykane na zatrzask, a plastik, z którego są zrobione jest wytrzymały, więc upadki im niestraszne. 

Peeling konsystencją i ogólnym wyglądem (możecie je zobaczyć na ostatnim zdjęciu) przypomina mi żel na trądzik. :) Na tym jednakże kończą się podobieństwa, ponieważ drobinki ścierające są bardzo ostre i twarde i jest ich mnóstwo. Jest to chyba najmocniejszy peeling jaki miałam. Może jedynie wzmiankowany BeBeauty był lepszy. ;) Zapach jest ładny - odświeżający i delikatny.



Po prawej możecie przeczytać opis producenta, oraz skład. Zdjęcie powiększa się, więc wszystko powinno być czytelne.

Działanie peelingu jest rewelacyjne. Porządnie i bezlitośnie zdziera wszystko, co chciałybyśmy, aby zostało zdarte jednocześnie nie podrażniając skóry. Moim zdaniem regularnie stosowany poradzi sobie nawet z bardzo twardym naskórkiem i to bez pomocy tarek i innych cudów, których używa się do pedicure'u. Radzę uważać nakładając go na górną części stopy, gdzie skóra jest delikatna, bo może ją podrażnić. Po zastosowaniu peelingu skóra jest miękka, delikatna i dobrze przygotowana na przyjęcie kremu.





Krem ma miękką i delikatną, ale bardzo treściwą konsystencję. Kojarzy mi się z surową bezą. :D Od razu zyskał moje zaufanie, bo uważam, że produkty, które nakładamy na problematyczne strefy powinny być konkretne. Rozprowadza się dobrze. Pierwsza porcja szybko wnika skórę, więc jeżeli nam się spieszy wystarczy posmarować stopy cieniutką warstewką. Jeżeli zamierzamy odżywić stopy silniej, dokładamy drugą warstwę, chwilę masujemy, a dla poprawy efektu nakładamy bawełniane skarpetki. Najlepiej spędzić w nich noc.




Jestem bardzo zadowolona z działania tego kremu. Zmiękczone i odświeżone peelingiem stopy chłoną go jak szalone, a kiedy ten proces zakończą, skóra jest tak mięciutka, jasna i delikatna, że aż chce się założyć sandałki. ;-) Po użyciu tego kremu nawilżone są nie tylko wierzchnie warstwy skóry, ale całość. Jest to dla mnie ważne, bo już kilka razy trafiłam na kremy, które zmiękczają i pielęgnują zewnętrzną powłokę, a kiedy mocniej naciśniemy ją palcem, da się wyczuć, że pod spodem skóra nadal jest twarda i zrogowaciała.
Tak prezentuje się konsystencja kosmetyków:


Podsumowując: pomijając Biedronkowe BeBeauty, ten zestaw ma zdecydowanie najlepszy stosunek jakości do ceny, jaki w życiu udało mi się upolować. Za mniej niż 10 złotych dostajecie dwa kosmetyki, z których jeden zedrze ze stóp wszystko, co jest im zbędne, a krem odżywi wszystkie warstwy skóry. Zdecydowanie polecam!


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...