czwartek, 31 maja 2012

Kilka nowości :)


Dziś pokażę Wam na szybko kilka nowości, które pojawiły się ostatnio w mojej kosmetyczce. :) Myślę, że to jedne z ostatnich zakupów w najbliższym czasie, ponieważ naszła mnie refleksja, że zbyt dużo już mam tego wszystkiego. ;)


W lecie postanowiłam zrezygnować z klasycznych podkładów i przerzucić się na BB krem. :) Zdecydowałam się na Garniera, ponieważ jest niedrogi, a wydaje mi się dosyć niezły. ;)
Oprócz tego wzięłam mój ulubiony eyeliner Wibo i cień do powiek z limitowanej edycji Catrice - Nymphelia. Obydwa cienie pochodzące z tej edycji są piękne, ale obawiałam się, że mogą mnie uczulić, dlatego póki co wzięłam jeden. ;)




Tak prezentują się na dłoni. Roztarty BB krem całkowicie stapia się ze skórą.


Poza tym zdecydowałam się w końcu na dwa hity firmy Benefit - kredkę do brwi High Brow, oraz rozświetlacz pod oczy Ooh la lift. Po pierwszych testach, wydają się być nieporównywalnie lepsze od innych produktów tego typu, z którymi się zetknęłam. ;)



Po lewej kredka, po prawej - rozświetlacz. ;)

A jak Wasze zakupy? Weszłyście ostatnio w posiadanie jakichś rzeczy, na które polowałyście od dawna? ;)


środa, 30 maja 2012

Benefit Powder Pop - róż i bronzery






Produkty Benefit są znane i lubiane przez kobiety na całym świecie. Czarują pięknymi opakowaniami, różnorodnością kolorów i znakomitą trwałością. Ich cena nie należy jednak do niskich. Na pewno wiele z nas chciałoby wejść w posiadanie kilku ich kosmetyków, jednakże posiadanie 4 różnych róży o dość dużej pojemności to prawdopodobnie zbyt wiele, nawet dla kosmetykomaniaczek (chodzi mi o to, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż nie wykorzystamy nawet połowy opakowania). Benefit sprawił, że ten problem rozwiązał się sam: proponuje nam zestaw 3 produktów o mniejszej pojemności (3x3g zamiast standardowych 12g). A zatem w jednym pudełeczku mamy trzy różne produkty, które mamy szansę zużyć. W skład Powder Pop wchodzą jedne z najbardziej popularnych kosmetyków firmy - róż Dandelion oraz bronzery Hoola i Dallas.



Układ kolorów jest bardzo fajny, myślę jednak, że osoby o ciemniejszej cerze wolałyby zamiast Dandeliona znaleźć tam intensywniejszy odcień, np. Coralistę. Dallas to w zasadzie coś, co możemy stosować zarówno jako bronzer, jak i róż, więc powinien pasować każdemu, zaś Hoola jest jasnym, ciepłym brązem, który będzie wyglądał dobrze na jasnych dziewczętach, jak i (przy nieco mniejszym blendowaniu) na tych bardziej opalonych.


Porównanie z klasycznym opakowaniem

Jakość jak zwykle doskonała - życzyłabym sobie, by wszystkie pudry były takie. Po pierwsze są bardzo drobno zmielone, przez co ich konsystencja jest gładka i niemalże kremowa (co może brzmieć trochę dziwnie, bo mówimy przecież o produktach sypkich ;)). Doskonale rozprowadzają się na twarzy, nie zbierają się w placki, nie warzą się. Nawet, jeśli zdarzy się nam nałożyć zbyt wiele kosmetyku, spokojnie uda się go rozetrzeć, dzięki czemu również mniej wprawione osoby nie muszą się obawiać odważniejszych kolorów. Trwałość oczywiście zależy od podkładu, ale i tak zmywam je przeważnie dopiero podczas wieczornego demakijażu. Cena takiego zestawu to około 100 zł, a więc niższa, niż pojedynczego odcienia, który standardowo kosztuje w granicach 140 zł. 

Na kościach policzkowych: Dandelion, poniżej Hoola

Dallas

Podsumowanie: Czy polecam? Jeżeli nie macie w zwyczaju kupować róży i bronzerów w tej cenie, pewnie nie skusicie się nawet na ten. Jest to jednak kosmetyk godny rekomendacji, ponieważ kupując go, zyskujemy 3 różnorodne kosmetyki do konturowania twarzy znakomitej jakości i pojemności, którą zdołamy zużyć, więc nawet osoby, które nie chcą kupować zbyt wielu kosmetyków z obawy, że się zmarnują, powinny być ukontentowane.

poniedziałek, 28 maja 2012

China Glaze nr 206: Pure Elegance - lakier do paznokci




Maj był dla mnie miesiącem próbowania nowości kosmetycznych. Dziś kolejna recenzja produktu bardzo popularnej firmy, z którym zetknęłam się po raz pierwszy. Mowa o lakierze China Glaze. Widywałam go często u innych osób, zawsze przyciągały mnie kolorami, bo te są nie tylko piękne, ale też nieoczywiste, oryginalne. Oprócz tego czytywałam o dobrej jakości produktów. Wszystko to sprawiło, że postanowiłam zainwestować w niego i ja. :)
Kolor, który Wam dziś pokażę to nr 206 - Pure Elegance. Jest to piękny, róż, bardzo Barbie style. :) Mimo tego bardzo mi się podoba, ponieważ strasznie lubię ten żywy, przesłodzony kolor. ;)


Produkt ma dużą pojemność (14 ml) i najwygodniejszy chyba pędzelek z jakim się spotkałam. Jest długi i wąziutki, dzięki czemu malowanie jest bardzo wygodne i precyzyjne. 
Konsystencja lakieru jest... dziwna. :) Nie wiem, czy przy moim ktoś nie majstrował, ale jest bardzo rzadki, do tego stopnia, że jeżeli nabierzemy go choć odrobinę więcej niż jest niezbędne do pomalowania paznokcia (a z powodu konsystencji potrzeba naprawdę nie wiele), produkt będzie się rozlewał po całej płytce, a nawet skapywał z pędzelka. Bardzo cierpi na tym krycie - na moich paznokciach widzicie 3 warstwy, a i tak nie są jeszcze w 100% pokryte. ;) Gdyby nie precyzyjny pędzelek, nie dałabym rady użyć go do czegokolwiek.




Podsumowując: mam mieszane uczucia co do tego produktu. Kolor jest cudowny, pędzelek fantastyczny, ale konsystencja... poniżej jakiegokolwiek poziomu. Nie wiem, czy to mnie trafił się bubelek, czy też gęstość jest w jakiś sposób związana z kolorem i w przypadku innego byłaby lepsza, ale faktem jest, że jest fatalnie. :) Znam wiele lepszych lakierów i nie sądzę, żeby w przyszłości chciało mi się męczyć z tym. W każdym razie niezbyt często. ;)


niedziela, 27 maja 2012

Majowe włosy + nowości w pielęgnacji ;)


Dziś majowe włosy i kilka słów o zmianach w pielęgnacji. ;)



Generalnie moje włosy nie były ostatnio w najlepszym stanie. Po wczasach stały się suche, a końcówki dosyć mocno się plątały. Przez jakiś czas nie umiałam sobie dać z nimi rady, ale po około miesiącu regularnego olejowania i nakładania masek, udało mi się doprowadzić je do jako-takiego stanu. Nie jest idealnie, ale jest o wiele lepiej niż było. ;)
Ponadto przestałam czesać włosy kiedy są mokre. Kiedyś myślałam, że jeżeli wyschną takie, jakie są nigdy ich nie rozplącze. Okazało się, że nie tylko nie ma z tym problemu, ale także kosmyki są bardziej lśniące i lepiej się układają. Obecnie szczotkuję włosy dwa razy dziennie: po około 50 razy rano i wieczorem. Robię to, by pobudzić cebulki włosów masażem, a także, celem rozprowadzenia sebum na całą długość włosów. Czytałam ostatnio, że doskonale zabezpiecza je przed przeciwnościami pogody.
Oprócz tego zaczęłam znów pić pokrzywę. Biorę także olej z wiesiołka w kapsułkach, dwa razy dziennie. 
Do łask wrócił także Jantar, ale o tym pisałam już wczoraj. ;)
Planuję także nabyć jakiś środek multiwitaminowy, ale nie mam pomysłu jaki. Jakieś propozycje? :)


A jak tam Wasze włosy? Dowiedziałyście się ostatnio czegoś ciekawego na temat ich pielęgnacji? :)


sobota, 26 maja 2012

Odżywka Jantar, czyli o cudownych właściwościach bursztynu ;)



Zabrałam się w końcu za recenzję, którą odkładałam od jakiegoś czasu. Powód? Nie byłam do końca pewna, co powinnam napisać. Skutki stosowania produktu w pełni zauważyłam bowiem, kiedy... przestałam go stosować. ;) Kupiłam Jantar, ponieważ przeczytałam gdzieś, że ktoś pisał, iż produkt ów wzmógł u niego porost włosów. Ostatecznie, jednak zakwalifikować go muszę w inny sposób. Ale trochę się zagalopowałam, więc pozwólcie, że zacznę od początku. 


Na początek wkleję Wam opis produktu ze strony wizaż (o ile pamiętam ten sam opis znajdował się na zewnętrznym, tekturowym opakowaniu, którego jednakże nie mogę Wam pokazać, bo gdzieś go upchnęłam ;)):

Zawiera biologicznie czynne substancje stymulujące porost włosów, aktywny wyciąg z bursztynu, d'panthenol oraz witaminy A, E, F, H. Systematycznie stosowana poprawia metabilozm i dotlenienie cebulek włosów, regeneruje i łagodzi podrażnienia. Włosy stają się wyraźnie grubsze, lśniące i odporne na uszkodzenia. Odżywka zapobiega rozdwajaniu włosów i chroni przed szkodliwym wpływem środowiska i słońca.

Produkt stosowałam zgodnie z zaleceniami: 3 tygodnie codziennego wcierania, tydzień przerwy i kolejne 3 tygodnie wcierania. Na cały powyższy cykl zużyłam około półtorej buteleczki, którą widzicie na zdjęciu. Zawiera ona 100 ml produktu i jest do kupienia na allegro za mniej niż 10 zł (oczywiście należy doliczyć do tego cenę wysyłki).
Konsystencja: zupełnie jak woda, zapach: kojarzy mi się z Brutalem, lub czymś podobnym, ale trochę ładniejszym.


Początkowo myślałam, że produkt nie robi z moimi włosami nic. Skończyłam kurację nawet nieco zła, że moje starania nie na wiele się zdały. Mniej więcej po miesiącu od "odstawienia" Jantaru zauważyłam jednak pewne zmiany. Po pierwsze: około stycznia tego roku, zaczęły mi dosyć mocno wypadać włosy. Później, mniej więcej w okolicach lutego zaczęłam stosować Jantar i problem jakoś zniknął, na co nie zwróciłam specjalnie uwagi, dopóki ponownie się nie pojawił. ;) Gdzieś na początku maja, znów poczęłam wyjmować ze szczotki co raz większe kulki "kłaczków" (;)),  powiązałam ze sobą fakty i wyszło na to, że za poprawę odpowiedzialny był nie kto inny, jak właśnie Jantar. Obecnie (około 2 tygodnie temu) rozpoczęłam kolejną kurację tym specyfikiem i ponownie zauważyłam poprawę.
Podobnie sprawa miała się z jakością włosa (choć temu akurat nie mogę się nadziwić: z tego, co wiem włos nie "przewodzi" wartości odżywczych z organizmu, więc jak produkt, który stosuję na skórę głowy może wpływać na całość włosów?). Pod koniec zeszłego roku i w styczniu bieżącego - problemy z rozczesywaniem, przesuszone włosy - stosowanie Jantaru - poprawa początkowo z nim nie kojarzona. Podczas bieżącej kuracji nie zauważyłam jeszcze olbrzymiej różnicy, ale wszystko przede mną. ;)
Jeżeli chodzi o porost włosów to będąc ostatnio u fryzjerki i spoglądając na swoje odrosty zauważyłam, że są nieco mniejsze, niż te z okresu stosowania Jantaru. Nie jest to jednak różnica na tyle duża, bym mogła jednoznacznie stwierdzić, że to efekt stosowania opisywanej odżywki.


Podsumowując: to naprawdę działa, choć szczerze powiedziawszy nie wiem jak. ;) Tym niemniej, z całego serca polecam, bo produkt nie drogi, a skuteczny jak mało co!


piątek, 25 maja 2012

Essence: korektor na piątkę z plusem! ;)




Ostatnio miałam jakoś problem ze znalezieniem odpowiedniego dla siebie korektora. Ponieważ używam go praktycznie wyłącznie pod oczy, zależy mi, żeby był bardzo lekki i nieco rozświetlający. Ostatnio "użerałam" się z tym, od Inglota, który w sumie nie był taki zły, po prostu zbyt ciężki, jak na moje potrzeby. ;) Ponieważ zostało mi go jeszcze ponad pół, jakoś tak wewnętrznie czułam, że nie mogę kupić produktu zbyt drogiego. Nie wiem dlaczego, ale miewam mniejsze wyrzuty sumienia, jeżeli kolejny (setny :P) zakupiony kosmetyk z danej kategorii jest tani. :)
W każdym razie - ostatecznie stanęło na Essence.


W sklepie byłam odrobinę zaskoczona, ponieważ dostrzegłam na półce zaledwie dwa kolory tego specyfiku. Wzięłam ciemniejszy, ponieważ wydawał mi się bardziej zbliżony do koloru mojej skóry i po testach okazał się w porządku. Nie wiem jednak, co miałaby zrobić osoba o nieco ciemniejszej cerze - moja jest dosyć jasna. 
Produkt zaopatrzony jest w pędzelkowy aplikator, jaki przeważnie widzi się przy błyszczykach. Uważam to za wygodne i poręczne rozwiązanie. Przeważnie nakładam produkt przy jego pomocy na wybrane miejsca i wklepuję palcami. Inną sprawą jest utrzymywanie higieny aplikatora, ale taki problem mamy praktycznie z każdym korektorem, którego nie nakładamy przy pomocy oddzielnego pędzelka. Myślę, że od biedy dałybyśmy radę go umyć.


Konsystencja jest bardzo przyjemna. Jest półpłynna i bardzo lekka. Szybko stapia się ze skórą tak, że dosłownie po kilku chwilach wklepywania produkt przestaje być widoczny. Jest to dla mnie miła odmiana po Inglocie, którego za nic w świecie i żadną ilością pudru, nie byłam w stanie zmatowić. :) Tutaj praktycznie mogłabym pominąć ten krok.
Krycie jest, w mojej opinii, bardzo zadowalające, zwłaszcza przy uwzględnieniu lekkiej i dosyć rzadkiej konsystencji. Skutecznie ukrywa moje worki pod oczami i to już przy użyciu jednej jego warstwy. Na poniższych zdjęciach zobaczycie efekt, jaki daje korektor solo - bez użycia podkładu.
Używam go również na wypryski i też radzi sobie całkiem dobrze - myślę, że nie przyspiesza procesu gojenia się, ale na pewno skutecznie pomaga je zamaskować.
Jeżeli chodzi o trwałość, to nie jestem przekonana, czy rzeczywiście wynosi ona - jak wskazuje producent - 16 godzin. Mimo tego, uważam że wypada nieźle. Przeważnie kiedy nałożę go rano wytrzymuje do wieczora, z czego około 8 godzin w naprawdę niezłym stanie (muszę dodać, że nie mam specjalnie tłustej skóry - myślę, że posiadaczki takowej, muszą się liczyć z krótszym okresem trwałości). Nie wchodzi w zmarszczki, nie zbiera się nigdzie, nie warzy, nie zapycha. 
Kilka swatchy:



Lewe oko z korektorem, prawe - bez.

Podsumowując: wzięłam go w ciemno i trochę bez przekonania (miałam wcześniej korektory Essence, największe zastrzeżenia kierowałam w stronę krycia), ale okazał się naprawdę fajnym kosmetykiem. Dobra trwałość, przyjazna konsystencja i zupełnie niezłe krycie, sprawiają, że do moich celów nadaje się doskonale. Myślę, że kupię kolejne opakowanie. Ot, korektor na piątkę z plusem. ;) 


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...