niedziela, 31 lipca 2011

Soraya - baza silikonowa do cery suchej i bardzo suchej


Co o bazie pisze producent?
To nieodzowny element idealnego makijażu. Przeznaczona jest do stosowania pod fluid, make-up i puder. Sprawia, że twarz jest lepiej przygotowana do wykonania makijażu. Na takiej bazie trzyma się on dłużej i wygląda piękniej. Dzięki zawartości najnowszej generacji elastomerów i silikonów doskonale się rozprowadza, wygładza niedoskonałości skóry oraz optycznie tuszuje zmarszczki i zapobiega gromadzeniu się make-upu w ich wnętrzu. Sprawia, że skóra jest matowa i aksamitna w dotyku. Baza silikonowa oparta jest na delikatnej konsystencji, nie zatyka porów i powoduje, że makijaż wygląda naturalnie.

Rezultat:
- gwarantuje perfekcyjne i profesjonalne wykonanie makijażu,
- ułatwia równomierne rozprowadzenie make-upu, fluidu i pudru,
-znacznie przedłuża trwałość makijażu i sprawia, że jest bardziej odporny na ścieranie, spływanie pod wpływem potu,
- chroni skórę przed działaniem szkodliwych czynników zewnętrznych,
- błyskawicznie wygładza skórę.

Dodatkowo:
- delikatnie natłuszcza,
- jest bezzapachowa.

Powyższe informacje pochodzą ze strony Soraya.

Baza zamknięta jest w eleganckim, czarnym, nie rzucającym się w oczy opakowaniu. Napisy ścierają się, ale nie powiedziałabym, żeby w ekspresowym tempie. Swojej używam już dość długo, a nadal "trzyma poziom". :) Opakowanie mieści 33 ml (a więc dosyć sporo), cena to około 30 zł, ale często można ją znaleźć w promocji.


Baza wygląda jak typowy silikonowy kosmetyk tego typu. Są to produkty o chyba... "najciekawszej" konsystencji jakiej kiedykolwiek dotykałam. Chodzi mi o to niesamowite uczucie kiedy rozsmarowywując bazę nie wiadomo czy  to kosmetyk płynny (bo nie moczy), czy jakby trochę niematerialny. Trudno mi opisać to wrażenie, ale użytkowniczki silikonowych baz na pewno je znają.
Po rozsmarowaniu kosmetyk tworzy na skórze delikatną, gładką, miękką warstewkę. Warstewka ta wyrównuje nierówności cery, optycznie wygładza zmarszczki (dzięki czemu kosmetyki w nie nie włażą). Tak jak podano w opisie odrobinę natłuszcza cerę, jednak nie w nieprzyjemny sposób. Jest to jak już wspomniałam lekka warstewka ochronna, która sprawia, że nasza skóra jest na prawdę bardzo przyjemna w dotyku.
Na bazę nakładam mineralny podkład, róż, rozświetlacz, puder, a dodatkowo dysponuję opinią mojej mamy, która używa fluidu (z tej samej serii z resztą). Wszystkie te kosmetyki są zdecydowanie prostsze w obsłudze z bazą niż solo. Jeden z moich podkładów jest odrobinę dla mnie za ciemny, nakładając go muszę, więc bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo uważam, że nic nie wygląda tak fatalnie jak zbyt ciemna twarz w zestawieniu z białą szyją. Prawidłowe nałożenie go bez bazy jest praktycznie niemożliwe. Po zastosowaniu kosmetyku Sorayi podkład nie "wchodzi w skórę" i nawet jeżeli nałoży się go odrobinę zbyt dużo nie ma problemu z jego roztarciem. 
Baza sama w sobie nie zatyka porów, a poprzez tworzenie wspomnianej warstewki uniemożliwia to innym kosmetykom.
Czy przedłuża działanie kosmetyków - trudno mi osądzić. Mój makijaż twarzy jest dosyć skromny, więc często nie widzę czy coś mi się starło.
Nie zgodzę się z producentem, że produkt jest bezzapachowy. Nakładając go wyczuwam delikatny zapach, który kojarzy mi się z zapachem iskry przeskakującej z wtyczki na gniazdko. Wiem, dziwne skojarzenie. ;) Dziwny ów zapach znika jednak niemal od razu.


Starałam się zrobić zdjęcia kosmetyków na bazie i bez jej użycia, jednak nie wyszły zbyt dobrze, przede wszystkim ze względu na słabe światło.

Róże i fiolety, czyli o tym co uwielbiam

Chciałam wam zaprezentować makijaż, który wykonałam dziś. Nie jestem jednak z niego zadowolona. Chęci były jak najlepsze - ulubione kolory, cienie, na prawdę się starałam. Ale chyba jestem dziś nie w formie, bo o ile w lustrze wyglądało ok, o tyle na zdjęciach...  zgroza! Postanowiłam jednak umieścić go i tak, by pokazać wam odrobinę moich makijażowych predyspozycji.





Ta kreska jakoś tak mi niedbale dziś wyszła. Sama nie wiem czemu.
Do wykonania makijażu użyłam:
- bazy e.l.f.,
- cieni z paletki Coastal Scents 88 kolorów,
- eyelinera w żelu e.l.f.,
- serum do rzęs Star's Secret Virtual,
- tuszu do rzęs L'Oreal Volume Milion Lashes.

sobota, 30 lipca 2011

Clean&Clear peelingujący żel przeciw wągrom

Obecnie nie mam jakichś większych problemów z cerą. Owszem, od czasu do czasu coś drobnego mi wyskoczy, ale poza tym na prawdę dobrze się trzyma. Jedynym sporym jej defektem są zaskórniki. Palę, więc siłą rzeczy jestem na nie narażona w stopniu większym niż osoby niepalące. Nie są one jakoś strasznie rzucające się w oczy, ale ja je widzę i nic mnie tak nie denerwuje jak mój nos, kiedy zaniedbam pielęgnacji skóry pod tym kątem.
Próbowałam różnych rzeczy: żeli, peelingów, specjalnych płatków kosmetycznych. Wszystko to przynosiło efekt, ale - w mojej opinii - niezadowalający. Podczas jednej z wizyt w drogerii szukając czegoś nowego do testów natknęłam się na kosmetyk będący tematem dzisiejszej notki.


Poniżej możecie przeczytać co na temat żelu pisze producent:

Po kliknięciu powiększa się; powinno dać się odczytać.

Co sądzę o nim ja? Formuła rzeczywiście jest bardzo łagodna. Bez obaw mogę go polecić nawet osobom z bardzo wrażliwą skórą. Drobinek ścierających jest sporo (zdjęcie poniżej), ale są one bardzo delikatne i po pewnym czasie się rozpuszczają. Wystarczy krótki masaż, by odczuć efekty (co dla mnie jest bardzo ważne, ponieważ peelingi wymagające długiego "szorowania" zniechęcają mnie do używania produktu, bo najzwyczajniej w świecie nie chce mi się męczyć twarzy przez czas dłuższy niż to konieczne). Trudno mi powiedzieć, czy tak jak opisuje producent, efekt jest widoczny od pierwszego użycia, ponieważ stosuję ten produkt już od jakiegoś czasu i niespecjalnie pamiętam. Jednakże przy regularnym stosowaniu kosmetyk daje bardzo dobre rezultaty. Złuszcza martwy naskórek odpychając pory, do tego bardzo dobrze myje i odkaża twarz. Po jego użyciu jest świeża i wyraźnie czuć, że oddycha. Ufam temu produktowi do tego stopnia, że nawet jak wyskoczy mi jakiś wyprysk to zamiast bawić się w jego wyciskanie/wysuszanie/cokolwiek innego, po prostu "wycieram" go żelem i tak zostawiam. 
Zapach jest charakterystyczny dla kosmetyków Clean&Clear - trochę chemiczny, ale w żadnym wypadku nie jest nieprzyjemny. Dzięki brakowi zdecydowanych nut zapachowych nadaje się świetnie również dla mężczyzn z czego moje chłopię skwapliwie korzysta. 
Kosmetyk jest wydajny. Pierwsze opakowanie starczyło nam na około 2,5 miesiąca codziennego stosowania we dwójkę.
Chciałam też dodać, że żel cenię sobie do tego stopnia, że nie było mi szkoda miejsca na dosyć dużą tubę (150 ml) w bagażu wakacyjnym, w którym przecież oszczędza się miejsca na wszystkim.
Poniżej prezentacja konsystencji i ilości drobinek ścierających:



Podsumowując: w mojej opinii jest to produkt godny polecenia. Za niewygórowaną cenę (o ile pamiętam ok.12-14 zł) otrzymujemy produkt, który na prawdę nieźle radzi sobie z wągrami (nie eliminuje oczywiście 100%, ale tak na prawdę nie sądzę, żeby wymyślono już produkt, który dałby radę tego dokonać; najskuteczniejszą metodą jest chyba nadal stara, dobra "parówka"). Odblokowuje zapchane pory, a do tego na prawdę dobrze myje twarz. I nie mówię, że będę go używać już zawsze, ale póki co - na pewno zagrzeje u mnie miejsce na dłużej. :)

Mam szczęście. :)

Wiem, że chwalić się nie jest dobrze, ale na prawdę nie mogę się opanować. Nigdy nic nie wygrałam. Poważnie. Był czas, że brałam udział w na prawdę wielu konkursach i nic. Po prostu. Ten typ tak ma. Ale tym razem los uśmiechnął się do mnie i wygrałam zestaw kosmetyków Bielenda na portalu uroda.com.
Oto moje nagrody:



W najbliższym czasie możecie się zatem spodziewać recenzji:
- Kremu na dzień/na noc do cery tłustej i mieszanej Ogórek i Limonka
- Toniku matującego do cery tłustej i mieszanej Ogórek i Limonka
- Masła do cery suchej Awokado (ten produkt akurat już znam ;))
- Balsamu po opalaniu Złota Perła
- Maseczki nawilżającej Awokado
- Peelingu i kremu do stóp Granat

Chciałam też oznajmić, że nadrobiłam już wszelkie zaległości spowodowane wakacjami i, że od dziś posty będą się pojawiały regularnie i na temat. :)

piątek, 29 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Wiem, że ta zabawa już jakiś czas temu się skończyła, ale ze względu na fakt, iż nominacje dostałam w przedwyjazdowym szale - nie zdążyłam na nie odpowiedzieć. A, że nominacje sprawiły mi bardzo dużą przyjemność - nie zamierzam tak łatwo odpuścić. ;)

Nominowały mnie Arianna oraz Idalia.


A oto zasady:
- Skopiuj i wklej logo na swoim blogu 
- Napisz o sobie 7 rzeczy 
- Nominuj 16 innych cudownych blogerów (nie można nominować blogera, który wam przyznał nagrodę) 
- Podziękowania i link blogera, który przyznał wam tę nagrodę 
- Napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji :)


A teraz pora na 7 faktów o mnie:
1. Najbardziej na świecie uwielbiam psy - szczególnie mojego ukochanego labradora o imieniu Aza. Lubię ogólnie wszystkie zwierzęta, ale psy najbardziej.
2. Bardzo lubię czytać książki. Jestem wielką fanką Harry'ego Pottera i ogłaszam to światu wszem i wobec.
3. Jeżeli kiedykolwiek miałabym mieszkać gdziekolwiek indziej niż obecnie to chciałabym zamieszkać w Londynie, bo jest najbardziej luźnym miejscem, w jakim kiedykolwiek byłam.
4. Bardzo przywiązuję się do przedmiotów - do tego stopnia, że w zeszłym roku zabrałam ze sobą na wakacje pluszowego Żubra, mimo że lecieliśmy samolotem i bagaż był ograniczony. ;)
5. Uwielbiam srebrną biżuterię i za nic nie mogę się przekonać do złotej. Lubię jedynie białe złoto. Podobnie z kamieniami szlachetnymi. Choć uważam, że diamenty są piękne po stokroć bardziej podobają mi się rubiny, szmaragdy, czy szafiry.
6. Bardzo lubię gry komputerowe, również takie "typowo dla chłopców" i lubiłam zawsze - nawet jako mała dziewczynka. Ogólnie zawsze miałam jakiś taki dryg do komputerów i elektroniki.
7. Nastrój zmienia mi się co 30 sekund. Łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, ale też byle co potrafi mnie rozśmieszyć (co bywa kłopotliwe). Są dni, kiedy do płaczu potrafią mnie skłonić dwa słowa osoby, na opinii której nawet mi nie zależy. Ech, kobietą być. :)

Komu przekazuję taga? Ponieważ zabawa już się skończyła nie będę biegać po blogach i zapraszać kogoś kto zrobił to już 2 tygodnie temu, dlatego zapraszam każdego kto w zabawie jeszcze nie brał udziału, a chciałby.
I pozdrawiam.

Rozdania

U Vexgirl: do wygrania jest tusz Mary Kay Lash Love:


A tutaj link do rozdania. :) Zgłaszać się można do 31 lipca.

Oraz u Arianny:


Link do rozdania. Trwa ono do 6 sierpnia. :)

e.l.f Eyelid Primer

Wróciłam z wakacji, więc z nowym zapałem zabieram się do recenzowania. Bardzo cieszy mnie fakt, iż mimo chwilowej przerwy w prowadzeniu bloga nadal odwiedzałyście mnie. :) A teraz do rzeczy.

Muszę przyznać, iż długo nie wierzyłam w 'instytucję' bazy pod cienie. Niby wiedziałam, że coś takiego jest, ale do końca nie byłam przekonana po pierwsze czy to działa, a po drugie czy jest mi to koniecznie potrzebne. Jednakże pewnego pięknego dnia zamawiając na allegro kosmetyki Virtual uznałam, że dorzucę sobie i bazę, a co! Kosmetyki przyszły i zaczęły się testy. Zrozumiałam wówczas, że moja kosmetyczka może się obejść bez wielu rzeczy, ale baza zawsze powinna się w niej znajdować. I choć ta firmy Virtual nie najlepiej się nakłada, to skuteczność jej działania sprowokowała mnie do dalszych poszukiwań. I tak, przy którejś okazji trafiłam na recenzowany dziś kosmetyk.


Jakość opakowania widoczna na zdjęciu. Samo w sobie dosyć solidne i raczej nie podatne na zniszczenia (jest z dosyć grubego plastiku w przeciwieństwie do recenzowanego już korektora i rozświetlacza z e.l.f.a, w którym to część przeznaczona na rozświetlacz pękła pewnego dnia - nawet sama nie wiem kiedy i czemu - tak, że obecnie trzyma się dosłownie na włosku ;)). Napisy zdarły się, owszem, po kilku tygodniach, ale po kosmetykach w tej cenie (1$ - na allegro ok. 10 zł) nie oczekuję cudów. Pojemność bazy - 5 ml. Do bazy dołączony pędzelek do nakładania. Skojarzenie z błyszczykiem nasuwa się samo ;).


Pędzelka używam wyłącznie do wydobycia kosmetyku z opakowania. Nakładam odrobinę na oczy i rozmazuję palcami. I póki co trudno mi znaleźć lepszy sposób. 
Baza jest płynna, co początkowo budziło moje obawy. Ta z Virtuala jest bardzo twarda, stąd kiedy moim oczom ukazał się ten sam kosmetyk w takiej formie bałam się, że konsystencja odbije się na jakości kosmetyku. Pomyliłam się jednak. Baza spełnia swe zadania równie dobrze (o czym za chwilę), a dzięki swojej konsystencji rozprowadza się dużo lepiej. Nie tworzą się na niej zgrubienia czy grudki. Po prostu wsmarowuje się ją jak krem. 


Działanie? Baza spełnia wszystkie zadania jakie jej stawiam. Po pierwsze dobrze wydobywa kolor cieni (dowód poniżej). Po drugie sprawia, że w makijażu zrobionym rano możemy chodzić praktycznie cały dzień. Cienie i kreski się nie rozmazują, nie ścierają oraz nie zbierają w załamaniu powieki. Używałam jej podczas największych upałów w tym roku do tego podczas jazd w ramach kursu prawa jazdy, więc możecie wierzyć, że twarz na pewno trochę mi się spociła (i z ciepła i ze stresu;)). Cienie pozostały nienaruszone. Baza nie wysusza powieki, szybko się wchłania i pozostaje niewidoczna.
Trudno mi powiedzieć czy jest wydajna, ponieważ ze względu na wygląd opakowania najzwyczajniej w świecie nie widzę ile jej zostało. ;) Jednak używam jej praktycznie codziennie mniej więcej od kwietnia i dalej bez problemu nabiera się na aplikator. 
Poniżej mała prezentacja sposobu w jaki baza podbija kolor cieni. 



Różnica jest zatem, jak same widzicie, dość istotna.
Podsumowując - jest to kosmetyk bardzo dobry i w bardzo rozsądnej cenie. W sytuacji, gdy zamawiamy większą ilość rzeczy warto dorzucić go do zamówienia w każdym przypadku. Samego w sobie zamawiać oczywiście nie warto, ponieważ przesyłka byłaby niemalże wyższa od ceny kosmetyku. 

czwartek, 21 lipca 2011

Wakacje

Chciałam oświadczyć, iż przez najbliższy tydzień będę przebywać na wytęsknionych już wakacjach. Przerwa w publikowaniu notek nie będzie zatem wynikała z mojego lenistwa lub braku zapału, lecz z braku czasu oraz (najprawdopodobniej) dostępu do Internetu.
Pozdrawiam i Wam też życzę udanych wakacji! :)

wtorek, 19 lipca 2011

Celia Kolagen+świetlik: mleczko do demakijażu

Pozytywnych opinii na temat tytułowego mleczka naczytałam się swego czasu sporo. Byłam co prawda zadowolona z mojego odpowiednika firmy Soraya, ale ciekawość kosmetykomaniaczki zwyciężyła. Kiedy jednak podjęłam decyzję o kupnie produktu okazało się, że wcale nie tak łatwo przejść od słów do czynów. Bo kosmetyki Celii dość trudno dostać, przynajmniej w miejscach gdzie ja bywam. Ostatecznie udało mi się je dorwać w Tesco. Oprócz mleczka (wzięłam od razu 2 opakowania;)) nabyłam jeszcze krem przeciwzmarszczkowy do cery mieszanej. Każdy z zakupionych przeze mnie produktów kosztował 4,29 zł (!!!). Nie powiem, cena nastawiła mnie do kosmetyków bardzo przychylnie. Tego samego dnia zaczęłam więc testy.


Mleczko zamknięte jest w typowym opakowaniu o pojemności 200 ml. Jego konsystencja jest, jak na taki kosmetyk bardzo płynna, do tego stopnia, że zdarza się, że odrobina spłynie mi z wacika. Nie jest to jednak jego wada, ponieważ dzięki temu, że kosmetyk jest rzadki lepiej wsiąka w waciki, także zmywając twarz nie pocieramy jej kawałkiem papieru z mleczkiem na wierzchu, lecz wacikiem, który "zachowuje się" tak jakby był fabrycznie specyfikiem nasączony. Poniżej mała prezentacja konsystencji.

Starałam się zrobić to zdjęcie tak, żeby było widać kroplę spływającą z boku dłoni. ;)

A co z działaniem? Mleczko jest naprawdę bardzo przyjemne w użyciu. Jest niesamowicie delikatne, absolutnie nie podrażnia, nawet oczu (a przyznam, że pewnego dnia celowo potarłam je odrobinę, aby się upewnić). Pełnię jego możliwości dostrzegłam kiedy pewnego dnia zmuszona byłam użyć wspomnianego wcześniej mleczka Soraya, z którego byłam kiedyś na prawdę zadowolona. Oczy przyzwyczajone do łagodnej Celii zaczęły mnie lekko piec i pojawiła się mgiełka.
Jeżeli chodzi o inne cechy kosmetyku to zmywanie nim makijażu to prawdziwa przyjemność. Z kosmetykami, których używam radzi sobie bardzo dobrze. Nie stosuję co prawda wodoodpornego tuszu, ale zmycie wodoodpornego eyelinera nie nastręcza większych trudności. Wystarczy po prostu przez kilka sekund przytrzymać na oczach nasączone mleczkiem waciki. Nadmiar mleczka szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy na skórze. Mimo iż do zadań kosmetyku opisywanych przez producenta (zdjęcie poniżej) nie należy nawilżanie produkt funduje nam całkiem sporą jego dawkę.
Co z właściwościami kolagenu i świetlika? W ostatnim czasie moje zmarszczki istotnie nieco się spłyciły, jednak trudno mi powiedzieć czy jest to zasługa wyłącznie opisywanego dziś kosmetyku, ponieważ na co dzień używam również innych produktów do tego celu przeznaczonych. Ponadto moje zmarszczki nie są głębokie, więc wszelkie poprawa jest na dość małą skalę. Uważam jednak, że nawet jeżeli mleczko wygładza zmarszczki choć w minimalnym stopniu to warto w nie zainwestować (zwłaszcza za niecałe 4,50 zł;)). Działanie świetlika jest bardziej widoczne. Po użyciu mleczka skóra jest zrelaksowana, nienapięta, sprawia wrażenie, że oddycha. Ponadto wydaje mi się, że preparat odrobinę rozjaśnia moje cienie pod oczami.
Poniżej opis mleczka zamieszczony na opakowaniu.


Podsumowując: Celia Kolagen+świetlik to rewelacyjny produkt godny polecenia każdemu. Za niską cenę otrzymujemy kosmetyk, który w niczym nie ustępuje swoim odpowiednikom z wyższej półki. Doskonale zmywa makijaż jednocześnie świetnie dbając o naszą cerę. W mojej opinii absolutny must-have i KWC.

niedziela, 17 lipca 2011

O pędzlu kabuki słów kilka

Chciałam dziś opowiedzieć Wam o pędzlu, bez którego nie wyobrażam sobie mojego codziennego makijażu. Mowa tu, jak w tytule, o pędzlu kabuki. W swojej kolekcji posiadam dwa takowe, a w zasadzie jeden, który z czystym sumieniem można nazwać pędzlem i ogromny bubel, do którego bardziej pasuje określenie "dziwna szczotka". A oto i one:


Pędzel po lewej (o ile dobrze pamiętam, firmy Royal) kupiłam typowo z głupoty. Było to w okresie, kiedy zasmakowałam już w dobrych jakościowo produktach tego typu, w związku z czym w głębi serca wiedziałam czego mogę się spodziewać po pędzlu z allegro za 12 złotych. Mimo to kupiłam go i okropnie tego żałuję.


Ten pędzel to potwór. Poważnie. Posiada wszystkie najgorsze cechy jakie pędzel może posiadać. Jest twardy, szorstki, okropnie nieprzyjemny dla twarzy. Na zdjęciu powyżej całkiem nieźle widać fantazyjny sposób w jaki odstaje włosie, widać także jego "wysoką" jakość. Pędzel odkształca się przy najlżejszym nacisku, włosie wypada z niego na pęczki i cały czas się plączę. Użyłam go literalnie: jeden raz i nie zamierzam tego robić nigdy więcej. Trzymam go jednak na półce w ramach nauczki na przyszłość, żeby pamiętać, że pędzel to inwestycja i warto zapłacić kilka złotych więcej, bo dobry pędzel będzie nam służył przez kilka lat. A bubla za 12 zł nie użyjemy nigdy. 
Poniżej zdjęcie porównawcze włosia pędzla "Royal" oraz "e.l.f.":

 Zrobiłam w obu pędzlach palcem "dziurę" po czym przejechałam kilka razy włosiem po dłoni. Elf wrócił do kształtu po 2 ruchach, natomiast Royal nie wrócił wcale.

Drugim opisywanym produktem jest pędzel kabuki firmy e.l.f.


Mimo, iż e.l.f. nie jest ekskluzywną firmą, za kosmetyki której zapłacić musimy fortunę różnica jest odczuwalna od razu. Pędzel jest mięciutki i delikatny. Mimo, że myłam go już kilkakrotnie nie wypadło mi z niego więcej niż... powiedzmy 5 włosków ;). Dużo się przemieszczam i wożę go w kwadratowym kartonowym opakowaniu. Czasem zdarzy mi się zapomnieć wyjąć go od razu po przyjeździe - wówczas przybiera kształt opakowania, ale wraca do właściwego po dosłownie kilku minutach. Jest tak przyjemny w dotyku, że czasem wchodząc do łazienki zatrzymuję się i głaszczę go przez kilka chwil. Jest to produkt na prawdę godny polecenia, za około 25 złotych (na allegro, na stronie e.l.f. jeszcze taniej) uzyskujemy dobry, gęsty i bardzo przyjemny pędzel do nakładania np. pudrów mineralnych.
Strasznie chciałabym, żeby do mojej kolekcji dołączył pędzel kabuki np Sigmy. Ich produkty to zdecydowanie najlepsze tego typu akcesoria z jakimi miałam do czynienia. Z drugiej strony nie testowałam jeszcze legendarnych pędzelków MAC, więc kto wie. ;)

piątek, 15 lipca 2011

Inglot - Lip Gloss

Zacznę od tego, że niespecjalnie lubię błyszczyki. Wynika to chyba z faktu, że długo nie umiałam znaleźć takiego, który zachowywałby się na moich ustach należycie. Oprócz tego moje włosy żyją często własnym życiem, latają wszędzie i, niestety, lądują na ustach przylepiając się. Kiedy próbuję je odgarnąć, nieraz upaćkam sobie błyszczykiem całą twarz. I tak ciągle. ;)
Ale najbardziej denerwuje mnie, kiedy błyszczyk klei się na ustach! Po prostu nie znoszę tego uczucia, zwłaszcza, że na ogół te klejące się mają w składzie jakiś dziwny składnik, który działa w taki sposób, że po kilkakrotnym przejechaniu językiem po wargach (nie specjalnie;)) klei się również wnętrze ust.
Powyższe cechy błyszczyków skutecznie zniechęcały mnie do ich używania. Trzymałam się szminek, bo oprócz braku właściwości klejących mają wyraziste kolory i na ogół wytrzymują na ustach dłużej. Jednak ostatnio wstąpiłam do Inglota, ponieważ po kilku tygodniach walki ze sobą postanowiłam nabyć pękający lakier. I tam, przy okazji pani zaproponowała mi w ramach promocji opisywany dziś kosmetyk. Uznałam, że w najgorszym wypadku kolejny błyszczyk utonie w odmętach innych zapomnianych klajstrów. Ale, już w sklepie pani zapewniła mnie, że produkt ma lekką konsystencje i, że kleić się nie powinien. Czy jest tak na prawdę? (Wybaczcie ten przydługi wstęp ;))


Błyszczyk jest zapakowany w eleganckie, nierzucające się w oczy kartonowe pudełko. Sam w sobie prezentuje się natomiast tak:


Opakowanie mieści 9 ml produktu. Kolor nie jest kompletnie w moim stylu, ale wzięłam go, ponieważ uznałam, że: a) nie mogę mieć wyłącznie czerwonych i różowych kosmetyków do ust, oraz: b) zauważyłam, że im bardziej wyrazisty kolor tym większa szansa, że skończę wysmarowana kosmetykiem od nosa po brodę na kształt clowna cyrkowego. A więc na próbę delikatna brzoskwinka z lekko mieniącymi się drobinkami. Bardzo ładna, bardzo naturalna. Kosmetyk dość łatwo utrzymać w czystości, ponieważ jego końcówka wygląda tak:


Dozując produkt praktycznie zawsze plastikowa końcówka zostaje wytarta do końca, a żeby wycisnąć choć odrobinę z tubki trzeba chwycić ją na prawdę mocno. To duży plus, ponieważ wszystkie dotychczasowe błyszczyki, które nosiłam w torbie kończyły zawsze w dokładnie ten sam sposób: przy zakrętce całe były oblepione tytoniem z papierosów. Wiem, palenie brzydki nałóg, ale czy trzeba mnie tak karać? Jak się okazuje - nie trzeba.
A co mogę powiedzieć o błyszczyku samym w sobie? Istotnie ma lekką konsystencje, nie skleja ust, nie powoduje wcześniej wspomnianego uczucia kleistości i suchości w ustach. Bardzo przyjemnie pachnie, smakuje słodko. Dobrze się rozprowadza - niezależnie od tego, czy tylko delikatnie "maźniemy" nim usta, czy nałożymy grubą jego warstwę. Kosmetyk nie nawilża, ale i nie wysusza ust (przynajmniej ja nie zauważyłam takiego działania). Przez jego delikatny kolor mogę go nałożyć praktycznie w każdym miejscu, bez lusterka nie obawiając się wcześniej wspomnianego efektu clowna. Poniżej prezentacja błyszczyka na dłoni.


Czy jednak błyszczyk ten jest absolutnie wspaniały? Czy diametralnie zmienił moją opinię o kosmetykach jemu podobnych? Nie, ale nie jest to jego wina. Pisałam na początku, że najbardziej irytuje mnie kiedy moje szalone włosy kleją się do błyszczyka. I nie sądzę, żeby było możliwe cechę tę wyeliminować - taka już natura kosmetyków płynnych. I tyle. Nic więcej mu zarzucić nie mogę, a - szczerze powiedziawszy - trudno ów zarzut uznać za wadę. Po prostu ten typ tak ma.
Mimo tego i tak lubię ten błyszczyk. W lecie, kiedy włosy częściej spięte, noszę go z wielką przyjemnością. Nie wykluczam także, że kupię następne opakowanie, bo jest to zdecydowanie najlepszy błyszczyk jaki kiedykolwiek miałam.
Poniżej zdjęcia kosmetyku na ustach. Pierwsze strasznie rozmazane, ale nie udało mi się zrobić wyraźniejszego w normalnych, ciepłych kolorach. 




czwartek, 14 lipca 2011

Masło Bielenda Granat - skóra normalna


Zacznę od tego, że bardzo lubię masła Bielendy. Oprócz Granatu używam również Awokado i Oliwki, a w planie mam przetestować wszystkie, bo są bardzo dobre.


Masło zamknięte jest w dużym, plastikowym pojemniku. W środku zewnętrznego opakowania znajduje się przezroczysta i solidna wkładka znacznie spłycająca powierzchnię przeznaczoną na kosmetyk. Pojemność jest standardowa (200 ml), a opakowanie niemal dwa razy większe niż w innych masłach. I w tym szczególe tkwi tajemnica. ;)
Jeżeli chodzi o właściwości kosmetyku to masło jest na prawdę przyjemne w użyciu. Przyjemnie się rozprowadza, nie podrażnia skóry - a wręcz przeciwnie - często używam go dla ukojenia skóry po goleniu. Produkt szybko się wchłania, nie pozostawiając nieprzyjemnego uczucia lepkości na skórze. Jeżeli chodzi o nawilżanie to, mimo iż jest to docelowo kosmetyk dla cery normalnej, masło funduje nam  na prawdę sporą jego dawkę. Po użyciu skóra jest miękka, odprężona i delikatna, nawet w takie dni jak wczoraj (okropny upał!).
Zapach masełka jest bardzo intensywny, ale - w mojej opinii - bardzo ładny. Taki kwiatowo-owocowy, trochę kojarzy mi się ze słodkim groszkiem The Body Shop Duo.
Konsystencja jest dosyć gęsta - o wiele gęstsza niż np maseł Ziaji, ale znacznie rzadsza niż "twarda część" wzmiankowanego już The Body Shop Duo.
Generalnie - polecam. Jest to dobry kosmetyk za niewygórowaną cenę (ok 15 zł). W lecie trudno obejść się bez nawilżania skóry, które to zadanie przedstawiony produkt spełni znakomicie!



środa, 13 lipca 2011

Paczka z Everyday Minerals

Przyszły dziś kosmetyki, które kilka dni temu zamówiłam z Everyday Minerals. Jak już pisałam dopiero rozpoczynam swoją przygodę z minerałami, więc nie mogę się doczekać testów. :)


Zamówiony przeze mnie zestaw to Wonderland Selects, w którego skład wchodzą: dwa róże "New Shoes" i "Bouquet" - opakowania mini, pięć cieni (od lewej na zdjęciu powyżej): "Bird House", "Baby Sitter", "Bedtime Story", "Picnic" oraz "Uluru Sky" - travel size oraz mała bambusowa torebka.


Poniżej swatche cieni i róży na ręku oraz zdjęcia róży w opakowaniach - zrobiłam chyba ze 100 zdjęć, obfotografowałam rękę z każdej strony, a i tak nie udało mi się uchwycić koloru "Bouquet".



Już niedługo recenzja tych kosmetyków. Zapraszam!

wtorek, 12 lipca 2011

Sensique Volume&Shine

Uwielbiam kupować szminki. Nie miałam jeszcze doświadczenia z tymi firmy Sensique, a że zbierały one bardzo dobre recenzje na wielu blogach, postanowiłam wybrać się do Natury i zobaczyć "o co tyle hałasu". ;) Kupiłam dwa odcienie:


Z lewej nr 306, z prawej nr 312. Swoją drogą nie umiałam znaleźć numeru, ponieważ naklejkę starłam, bo mnie denerwowała, a nigdzie indziej nie ma tego oznaczenia. Dużo by ułatwiło ulokowanie tego numeru w miejscu gdzie ma szansę zostać na dłużej.
Co o produkcie pisze producent?
Nabłyszczająca pomadka o nowoczesnej formule typu MAXI-LIP zwiększającej objętość ust.
Na bazie najwyższej jakości olejów i wosków bogatych w cenne NNKT, wzbogacona dobroczynną witaminą E i olejem z kiełków pszenicy. Doskonale regeneruje i nawilża usta nadając im piękny kolor.
A co sądzę ja?
Po pierwsze: opakowanie jest tragiczne. Nie domyka się, rozwija się zbyt lekko, do tego stopnia, że lekko malując usta pomadka się chowa. W ogóle coś w środku dziwnie grzechocze. Pomadka spadła mi kiedy próbowałam odkleić naklejkę i opakowanie już się obdarło. Ale tak na dobrą sprawę jest to jedyna wada tej szminki. Bo pomadka świetnie nawilża, nie podkreśla suchych skórek, pięknie lśni na ustach. Obydwa posiadane przeze mnie kolory są bardzo dobrze napigmentowane, wyglądają na ustach na prawdę rewelacyjnie! Kosmetyk daje się bez problemu nałożyć bez użycia pędzelka. Do tego cena - za 6,99 dostajemy szminkę na prawdę wysokiej jakości - stąd zapewne konieczność oszczędzania na opakowaniu. :)
Podsumowując: zdecydowanie polecam. A ja jutro wybieram się nabyć jeszcze kilka tych cudów. :)
Poniżej zdjęcia odcieni na ustach i na ręku.

306 - ciemny beż ze świecącymi drobinkami, na ustach przybiera kolor brzoskwiniowy:




312 - chłodny kolor pomiędzy różem a fioletem. Na ustach wygląda o wiele jaśniej.



Rozdań ciąg dalszy :)

Na blogu Fashion&Style:




Oraz u Moher:



Zapraszam! :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...