Na końcu notki znajduje się kilka słów wyjaśnienia związanego z dzisiejszą notką
Bo
dziś chciałam z Wami pogadać o królu (dosłownie) horroru, jednym z
najbardziej poczytnych współczesnych autorów, który średnio wydaje
więcej niż jedną książkę rocznie (serio, właśnie policzyłam: wg. wiki
pierwszą powieść wydał w 1974 r. i jak dotąd napisał ich 50!), panie i
panowie...
Stephen King alias
Richard Bachman alias John Swithen jest amerykańskim pisarzem urodzonym
w Portland w stanie Maine. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród,
jego książki są sprzedawane na całym świecie (według Wikipedii,
sprzedano ich ponad 350 milionów!) - samo hasło dotyczące jego osoby
występuje w 77 jezykach!
Myślę,
że nie ma sensu dalej rozwijać biografii Stephena Kinga, bo tę możecie
znaleźć na wielu stronach internetowych. Zamiast tego opowiem o swoich
doświadczeniach związanych z jego książkami.
Miłe "złego" początki
Pierwszy
raz zetknęłam się z Kingiem jeszcze w gimnazjum, jakieś 10 lat temu.
Jeden kolega oddawał drugiemu książkę i oczywiście moja ciekawość
namiętnego czytelnika kazała mi natychmiast poprosić o możliwość jej
wypożyczenia. Był to Buick 8.
Źródło |
Musicie wiedzieć, że dosyć długo bardzo bałam się wszelkich strasznych opowieści. Do tego stopnia, że po wieczorze spędzonym na opowiadaniu takowych, bałam się spać. Kto ma podobnie ten wie, że im bardziej opowieści są pasjonujące i im trudniej się od nich oderwać, tym bardziej boisz się w nocy, że właśnie ten scenariusz, w którym tak się zasłuchałeś, Cię spotka.
Ale z Buickiem na szczęście nie było tak źle. Jasne, w kilku miejscach przeszły mnie dreszcze,ale przebrnęłam przez nie i nawet całkiem z siebie zadowolona uznałam, że już nie boję się horrorów i mogę teraz czytać je na potęgę, tak jak zawsze chciałam. Poprosiłam więc tego kolegę, by podrzucił mi coś jeszcze. I to był mój poważny błąd. Następnego dnia otrzymałam powieść "Miasteczko Salem". I już wiedziałam, że jednak dalej bardzo boję się horrorów. Bardzo.
Źródło |
Nie wykluczam, że obecnie powieść nie przestraszyłaby mnie AŻ tak bardzo, bo trochę się uodporniłam i na sam horror i na horror w wydaniu Kinga. Muszę mu za to podziękować: teraz nie boję się już żadnych potworów. Ale faktem jest "Miasteczko" naprawdę przeraża i jest często wymieniane przez fanów jest jako jedna z najlepszych i najstraszniejszych książek autora.
Rozwój uzależnienia
Źródło |
W kolejnych latach czytywałam Kinga regularnie, ale niewiele. Zawsze zabierałam jego powieści na wakacje, bo dobrze się je czyta i w świetle tropików nie były dla mnie aż tak przerażające. W tym czasie przeczytałam m.in. słynne Lśnienie i Misery. Przyznam szczerze, że mimo że te powieści (prawdopodobnie za sprawą słynnych ekranizacji w gwiazdorskiej obsadzie) należą do najbardziej znanych i lubianych, na mojej liście plasują się dosyć nisko. Jasne, są świetne, ale nie jest to poziom moich ulubieńców.
Momentem,
w którym zaczęłam czytywać Kinga niemal nałogowo jest moment odkrycia i
łyknięcia (dosłownie!) powieści pt. "To" ("It"). Po dziś dzień uważam,
że jest to najlepsza książka autora i, mimo iż zawiera co najmniej 1000
drobno zapisanych stron, polecam ją każdemu kto pyta mnie skąd bierze
się popularność Kinga. Książka jest napisana z perspektywy 6 osób, które
jako dzieci, z różnych powodów nie były akceptowane przez rówieśników.
Powieść podzielona jest na rozdziały nazwane imionami poszczególnych
narratorów. Co więcej, każdy z narratorów opowiada o wydarzeniach, które
mają miejsce w czasie rzeczywistym, oraz, w formie retrospekcji,
koszmarną historię, która miała miejsce w ich dzieciństwie. Nie będę Was
zachęcać do jej przeczytania, pokażę Wam tylko jednego gościa, który
jest bohaterem książki i stał się niemal symbolem horroru, nawet dla
ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o książce:
Sądzę, że mogłyście już widzieć tego typa. ;) A wiedzcie, że to wcale nie jest najstraszniejsze wcielenie Pennywise'a.
Mam swoich ulubieńców
Źródło |
Po "It" poszło mi
już jak z płatka. Czytałam kilka powieści rocznie i utrzymuję ten poziom
do dziś. Okładki moich ulubionych ilustrują tę notatkę. Na wzmiankę z
całą pewnością zasługują "Dallas '63" (trochę zamieszania, w wyniku
którego powstaje alternatywna historia zabójstwa Johna F. Kennedy'ego),
"Carrie" (opowieść o nastolatce posiadającą moc telekinezy i fanatycznie
religijną matkę... naprawdę sądzicie, że to się dobrze skończy? ;).
Jest to jedna z najbardziej wciągających książek jakie w życiu czytałam.
Wciągnęła mnie od pierwszej litery), "Mroczna Połowa" (czyli historia o
pseudonimie literackim, który za bardzo uwierzył w siebie i postanowił
żyć. Zastanawiałyście się kiedyś co by było, gdyby osoby, które kreujemy
na potrzeby bloga, a które mimo wszystko nieco różnią się od naszych
codziennych wcieleń, spróbowały przejąć nad nami kontrolę? :) Miejmy
nadzieję, że nie będą tam złowieszcze jak pseudonim bohatera książki),
czy "Smętarz dla zwierzaków" (chyba każdemu z nas zdarzyło się stracić w
życiu ukochanego zwierzaka i każdy wie jak smutna i bolesna jest to
sytuacja. A co byście zrobili gdybyście wiedzieli, że wasz pupil może do
was wrócić, jeżeli tylko pochowacie go w odpowiednim miejscu?
Źródło |
Ostatnią
wydaną w Polsce książką Kinga jest "Doktor Sen". Niby odgrzewany
kotlet, bo książka opowiada o dalszych losach Danny'ego, dziecięcego
bohatera powieści i filmu "Lśnienie". Wiecie co? Ta książka też jest
dobra, chociaż miałaby wszelkie powody być nudną i męczącą.
Richard Bachman
Źródło |
Kiedy King odniósł
sukces, postanowił wydać swoje wcześniejsze powieści. Kierując się
zasadą "co za dużo, to nie zdrowo", żeby nie zmęczyć publiczności swoją
osobą, stworzył Richarda Bachmana - pseudonim literacki, który posiada
całkiem ciekawą biografię.
Ujawnienie, że Richard Bachman jest w istocie Stephenem Kingiem
nastąpiło w 1986 r. Mimo tego, pod nazwiskiem Bachmana wydano jeszcze
dwie książki (jedną podobno odnalazła, już po jego śmierci, jego żona).
Pod tym nazwiskiem wydano między innymi "Wielki Marsz". Ta książka to
zupełnie inna historia, niż te, które o których pisałam wyżej, ale
zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. To trochę jak Igrzyska Śmierci,
tylko bez całej ładnej otoczki. Tutaj są setki pokonanych kilometrów,
brud, choroba i stopy schodzone praktycznie do kości. A na końcu sława i
zaszczyty, a jakże.
Źródło |
Ekranizacje
Chociaż
notka staje się powoli absurdalnie długa, chciałabym jeszcze odnieść
się do ekranizacji książek Stephena Kinga. Czytałam kiedyś, że autor nie
znosi ekranizacji większości swoich książek. Podzielam jego opinię.
Jednak z jakiegoś powodu, filmy na podstawie jego powieści są oglądane i
kochane przez miliony ludzi. Dlaczego?
Dlatego,
że filmowcy przeważnie bardzo dobrze zaczną. Dobiorą fenomenalnych
aktorów, których wybór powoduje zaskoczenie jakiegoś "dynksu" w głowie i
myśl "właśnie tak sobie go wyobrażałam!", doskonale zarysują zręby
filmu, stworzą dobry klimat, a potem starają się zmieścić 1000 stron w
ciągu dwóch godzin. Z tego powodu wychodzą im kuriozalne motywy nie
mające związku z powieściami. Przeważnie upraszczają wszystko w taki
sposób, że efekt jest śmieszny, a nie straszy.
Jako
przykłady takich filmów mogę podać "It" i "Łowcę snów". Do pewnego
momentu podobało mi się w tych filmach wszystko. Aktorzy, których
dobrano, są w mojej opinii znakomici. Klimat - daje radę. Ale przychodzi
ten moment kiedy pokazują jakiś autorski pomysł, w rodzaju zrobienia z
dzieciaka KOSMITY, KTÓRY UKRYWAŁ SIĘ W JEGO CIELE PRZEZ TE WSZYSTKIE
LATA i zastanawiasz się O CO IM CHODZI.
Zasadniczo, dużo lepiej wychodzi im ekranizacja opowiadań.
Dlatego Kinga trzeba czytać. A nie oglądać. I z tą konstatacją Was zostawiam zachęcając do dyskusji.
Decyzja
o podjęciu zawieszonej działalności blogerskiej poprzedzona była
refleksją na temat bloga, tego jak wyglądał do tej pory i tego, jak
chciałabym, żeby wyglądał teraz. Wcześniej notki dodawane były bez
żadnego klucza - po prostu pisałam w danym dniu o tym, na co przyszła mi
ochota. Miało to swoje plusy, ale i jeden poważny minus: w notkach
panował chaos. Notki cykliczne pojawiały się za każdym razem innego
dnia, zapowiedzi często publikowane były kilka dni z rzędu, a do tego
wszystkiego notki zupełnie nie związane z kosmetykami powtykane byle
gdzie. A pomiędzy tym wszystkim recenzje, których może nie trzeba było
szukać, ale całość była o wiele mniej przejrzysta, niżbym sobie tego
życzyła.
Najważniejsza
decyzja dotyczyła tego, czy notatki będą traktować wyłącznie o
kosmetykach, czy też będą się tutaj pojawiały również inne treści.
Ostatecznie skłoniłam się ku temu drugiemu rozwiązaniu, jednakże według
ściśle określonych reguł. Notki pozakosmetyczne pojawiać się będą
cyklicznie, zawsze w tym samym tygodniu każdego miesiąca. Na blogu
pojawi się rozpiska informująca, jakie treści pojawiać się będą którego
tygodnia. Na razie mam pomysł na dwa cykle, niezależnie od wszystkiego
na pewno nie będzie ich więcej niż 4 - po jednym na każdy tydzień.
Dzisiejszą notką chciałabym zacząć właśnie jeden z takich cykli. W
każdej części wezmę "na tapetę" ulubionego autora lub cykl i dam się
ponieść klawiaturze. Nie jestem krytykiem literackim, ani historykiem
literatury, więc te notatki traktować będą o moich odczuciach i
przemyśleniach na temat danego autora i jego dzieł.
Przeczytałam niemal wszytskie jego książki uwielbiam. Uzależnienie zaczęło się od "Worka kości"
OdpowiedzUsuńO z "Workiem kości" nie miałam jeszcze przyjemności, a czytałam, że jest dobra.
UsuńUwielbiam Kinga! Na samo wspomnienie o "Smętarzu" mam ciarki. Do moich ulubionych książek jego autorstwa należą "To" i "Bastion", ale każdą połykam z wypiekami na twarzy.
OdpowiedzUsuńMamy podobnych faworytów. :) A teraz czytam właśnie "Bastion".
UsuńJa lubię Carrie, Grę Geralda(moim zdaniem jedna z lepszych!),Zieloną Milę, Christine. Ogólnie bardziej jego stare książki, nowe kompletnie nie robią na mnie wrażenia, są nudne.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam kilka jego książek, m.in. Buicka, Miasteczko Salem, Carrie, Misery... Niestety uważam, że twórczość Kinga jest mocno przereklamowana i denne historyjki o śmierdzących miętą i kapustą stworach z innego wymiaru czy licealistce, która podczas menstruacji odkrywa swe nadprzyrodzone zdolności zupełnie do mnie nie trafiają. Czytałam te książki w wieku 18-19 lat, ani mnie nie zachwyciły, ani nie przestraszyły.
OdpowiedzUsuńPS Nie można wziąć czegoś na tapetę. Ten związek frazeologiczny ma brzmienie "wziąć coś na tapet". Polecam się dokształcić w tym zakresie, bo ten błąd świadczy o braku zrozumienia danego wyrażenia.