wtorek, 1 lipca 2014

Redhead is back! Tylko czy na pewno "red"? :)

Dziwnie się czuję witając Was po tak długiej nieobecności.Trudno mi w jednym słowie powiedzieć czym była spowodowana, bo była to kwestia nałożenia się na siebie kilku kolejnych wydarzeń. Najpierw uczyłam się do egzaminu na aplikację, potem podjęłam pracę, później starałam się jakoś przestawić na tryb życia osoby pracującej, a potem myślałam, że jakoś tak głupio wracać po roku niepisania. 
Mniej więcej do początku czerwca nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę publikowała tu posty. I w zasadzie nie wiem co mi się stało, ale od jakiegoś miesiąca myśl, żeby podjąć prowadzenie porzuconego bloga pojawiała się w mojej głowie coraz częściej. W końcu uległam, w związku z czym dzisiaj, w trzecią rocznicę powstania bloga, w około rok od publikacji ostatniego posta, powracam. Będę się bardzo starała, żeby tym razem nie skończyło się na obietnicach, jak miało to miejsce po ostatniej dłuższej przerwie.
Tym niemniej, cieszę się, że tutaj jestem. I żeby nie marnować już większej ilości miejsca, waszego czasu i farby na klawiaturze, przejdę do kosmetycznej części postu, którą sobie na dziś zaplanowałam.

Nie tylko u mnie działo się dużo. Tyle samo, a może jeszcze więcej zmieniło się u moich włosów. ;) Zamierzam pokazać Wam etapy tej zmiany, żeby unaocznić fakt, że farbowanie wcale nie musi powodować ruiny kosmyków, nawet jeżeli marzy się Wam dosyć jasny kolor.
Jeżeli czytaliście mnie przed przerwą, wiecie, że od kilku lat nosiłam długie, praktycznie prosto ścięte włosy w kolorze ognistej czerwieni. 





Prezentowany powyżej kolor był jednakże bardzo trudny w pielęgnacji. Nawet bardzo krótkie odrosty były na nim bardzo widoczne, całe włosy prezentowały się przez to niedbale. Gdybym chciała być z nich zadowolona, musiałabym je farbować co trzy tygodnie, co mogłoby się negatywnie odbić na moim portfelu, napięciu mojego kalendarza i oczywiście - samych włosach.
W związku z tym, około czerwca 2013 r. zdecydowałam się trochę je rozjaśnić. Ostatnie opublikowane  na blogu zdjęcie włosów prezentowało się następująco:


Przyznam szczerze, że po farbowaniu nie byłam zadowolona. Nie było to dziwne - w końcu nosiłam dosyć ciemny odcień czerwieni przez jakieś trzy lata. Jednak z każdym kolejnym dniem zmiana coraz bardziej mi się podobała i uznałam, że będę dążyć do blondu, nawet bardzo jasnego. 
(Teraz nastąpi seria kiepskich zdjęć robionych telefonami, w trakcie imprez, przy użyciu żelazka, przez skarpetę itp.)


Rozjaśniałam włosy dalej. Fryzjerka za każdym razem kładła inny kolor na odrosty, a inny na resztę włosów. Zdarzało się nawet, że trzeba było dokładać trzeci, ponieważ końcówki nie chciały oddać pigmentów czerwieni, które przez całe lata w nie wtłaczałam. ;) Generalnie, poza pierwszym farbowaniem, którego efekty widzicie na drugim zdjęciu, moje włosy nie były rozjaśniane, ani kolor nie był zdejmowany. Uważam, że warto to podkreślić, ponieważ wiele osób sądzi, że aby włosy farbowane na ciemniejsze kolory uzyskały odcień jasnego blondu, niezbędne jest właśnie zdjęcie koloru, bądź ścięcie ciemnych kosmyków. W moim przypadku udało się rozjaśnić włosy w sposób prawie bezinwazyjny.
Jak widzicie, podczas wizyty u fryzjera podcięłam również dosyć znacznie włosy i zrobiłam grzywkę. Na powyższym zdjęciu nadal są obcięte prawie na prosto.


Powyższe zdjęcie pochodzi z dosyć podobnego okresu, wstawiam je, żeby było widać w jaki sposób farbowane były włosy. Fryzjerka nakładała farbę na odrosty dopiero na poziomie jakichś trzech centymetrów od skóry skutkiem czego ich "dolna" część była znacznie ciemniejsza. Mój naturalny, nierozjaśniony słońcem mysi blond dosyć naturalnie przechodził w kolor, który widzicie na wierzchniej części francuza, dlatego w tym okresie pobijałam rekordy nie-farbowania i chodziłam na koloryzację mniej więcej co trzy miesiące.
Chciałam także dodać, że to zdjęcie ma dla mnie charakter historyczny, ponieważ jest to jeden z pierwszych francuzów jakie zrobiłam w życiu, który się nie rozpadł i, w którym znalazła się większość włosów (w przeciwieństwie do francuzów, na które składała się maksymalnie połowa, bo reszta wypadła).  


Powyższe zdjęcie zostało zrobione w jakieś dwa miesiące od wcześniejszego farbowania. Z uwagi na fakt, że kolor całkiem znośnie mi się wypłukiwał nie musiałam powtarzać koloryzacji częściej niż raz na 10-12 tygodni. Dodatkowym plusem był fakt, że z tego powodu praktycznie każdego tygodnia miałam na głowie czuprynę nieco innej barwy. ;)


Kolejne farbowanie, kolejne podcięcie i, tym razem, cieniowanie. Grzywka jeszcze się trzyma, ale już irytuje, bo czoło się poci i leci do oczu. Wiecie jak to jest z kobietą i włosami - zawsze chce mieć na głowie przeciwieństwo tego, co akurat ma. Nawet jeżeli ma to od godziny. 
Wyjaśnienie w kwestii udziwnienia graficznego rodem z painta (naprawdę!): moja mina na tym zdjęciu była tak głupia, że uznałam, że zakryję chociaż oczy. Pomyślcie jak inteligentnie musiałam wyglądać, skoro na innych zdjęciach też nie wyszłam jak Kate Moss, a zmodyfikowałam tylko to jedno. Tak w ogóle to chciałam mieć oczy jak ten kot:


chociaż nie szaleję znów tak bardzo za kotami. ;)


To zdjęcie nie jest może jakiejś niesamowitej jakości (obiecuję poprawę jakości zdjęć od następnego postu), ale dosyć dobrze pokazuje stan moich włosów po prawie roku rozjaśniania. Są tutaj wycieniowane, dalej mam resztki grzywki (chociaż zaczynam już nosić ja wpuszczoną w resztę włosów), odbyło także się kolejne farbowanie mające mnie przybliżyć do blondu. Jak widzicie, mimo ewolucji koloru, włosy nie są zniszczone. Owszem, miałam trochę przesuszone końcówki, ale poza tym przez cały czas rozjaśniania są i były w dobrym stanie.


Powyższe zdjęcia pokazują stan bezpośrednio po farbowaniu około 2 miesięcy temu. Jak widzicie, grzywkę już na stałe przedzielam i nie mogę się doczekać kiedy jeszcze trochę podrośnie. ;) Nie popełnię jednak drugi raz błędu, który popełnia na jakimś etapie każda włosomaniaczka: nie będę zapuszczać długich, prosto ściętych włosów bez grzywki. Taka fryzura nie pasuje praktycznie nikomu. Ja najlepiej się czuję w mocno wycieniowanych kędziorkach i przedziałku na środku głowy. Długość nie ma tu większego znaczenia. 
A w ten sposób moje włosy wyglądają obecnie (nie żeby była jakaś wielka różnica ;)).


Zdecydowanie chcę dalej rozjaśniać włosy, bo jestem po prostu ciekawa efektu. Jak na razie mam jedną konstatację związaną z blondem: kilka milimetrów ciemnych odrostów dodaje charakteru! Zupełnie serio, zdecydowanie mniej podoba mi się efekt jaki uzyskuję bezpośrednio po farbowaniu, niż ten, który mam na głowie już chociażby tydzień później.
Nie będę się rozpisywać o pielęgnacji, którą stosowałam w ostatnim roku. Jest to ta sama rutyna, którą powtarzam od kilku lat, wielokrotnie opisywana na blogu (m.in. tu). Wydaje się, że to niewiele, ale najwyraźniej używane przeze mnie kosmetyki przypadły do gustu moim włosom, bo naprawdę mają się świetnie. ;)

A i jeszcze w kwestii podpisu i adresu bloga, które wszak zawierają odniesienie do koloru włosów. Nie zamierzam ich zmieniać. Adres bloga w ogóle nie stanowi problemu, bowiem jest w nim mowa o eksperymentach rudzielca. ;) W kwestii podpisu, mam większy problem. Z jednej strony uważam, że "redhead" to nie tylko kolor włosów, ale (przede wszystkim) temperament. Z drugiej strony "czerwonej głowy" już na pewno nie mam. :) Muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Póki co pozdrawiam Was jak za dawnych dni, czyli jako



12 komentarzy:

  1. Witaj :) ja rowniez czasami zaniedbuje swojego bloga, no ale nie jestesmy juz w liceum, a po pracy kazdy jest zmeczony - zwlaszcza jak laczy sie ja z nauka. Po prostu pisze kiedy tylko mam czas, sile i ochote :)
    Co do Twoich wloskow to powiem Ci szczerze uwazam ze swietnie Ci w nowym kolorze. Kiedys sama farbowalam sie na rudo, czerwono przez naprawde dlugi czas a mimo to wrocilam do mojego mysiego blondu

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dzisiaj wlasnie tak sobie o Tobie przypomnialam, wchodze a tam post z lipca 2013 :( mam nosa ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie podobnie, nie było mnie od marca chyba, ale teraz wracam :) Blond też fajnie wygląda, bardzo Ci pasuje :) A co do nazwy, nie zmieniaj, ona już jest taka Twoja, jeżeli wiesz co mam na myśli :)

    OdpowiedzUsuń
  4. fajnie, że jestes!! :-) Niezła zmiana, ładny blond Ci wyszedl :-) ja od grudnia nie farbuję, chcę wrócić do swojego naturalnego brązu :-) ostatnio niestety coraz mocniej wnerwia mnie ta farbowana część, ma rudą poświatę, która strasznie mi się nie podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. cieszę się z Twojego powrotu :) a włosy blond uwielbiam, jak zresztą Ci wiadomo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie, że wróciłaś (:
    Bardzo dobrze Ci w blondzie! I mówię to ja, zagorzała zwolenniczka rudości (;

    OdpowiedzUsuń
  7. Strasznie Wam dziękuję za miłe przyjęcie, nie spodziewałam się tak licznych odpowiedzi na notkę. :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajnie, że powracasz :). Ja też powróciłam miesiąc temu, po ponad półrocznej nieobecności. Bardzo ładnie Ci w tym blondzie :).

    OdpowiedzUsuń
  9. ejże a gdzie rude ? blondzik bardzo ładny i też Tobie pasuje ale..no ale. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, uwielbiam ten rudy, ale nie mam już do niego siły :P

      Usuń
  10. Muszę przyznać, że ten kolor służy Ci i to bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  11. Kolor jak najbardziej udany, tylko brwi trochę moim zdaniem zbyt stanowcze ;) Ale może to wina zdjęcia. Poza tym również witam z powrotem :)
    pozdrawiam, A

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...