wtorek, 19 sierpnia 2014

Pizza zamiast twarzy, czyli co z tą cerą?

Wiecie co? Czasem mam dosyć mojej cery. Robię dla niej dosyć sporo, a i tak ciągle mam z nią jakieś kłopoty. Nie mówię tu o zmianach chorobowych, w przypadku których należy skonsultować się z lekarzem, bo kremiki i mizianie się nic nie da. Ba, nie mówię nawet o trądziku młodzieńczym, bo i tego u mnie nie uświadczysz. Mówię o (teoretycznie) pojedynczych stanach zapalnych, które w moim przypadku przyjmują kształt bolesnych buł, które mam tygodniami i, z którymi w zasadzie nic nie da się zrobić. Może jedynie przebić igłą, ale tego się nie podejmę.

Nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że ludzie miewają takie problemu z cerą, że moich kilka baboli to dla nich wymarzony stan. Ale to irytuje. Bo o ile jedna czy dwie takie buły są denerwujące i wiem, że szpecą, ale generalnie nie spędzają mi snu z powiek, o tyle osiem naraz to już poważne naruszenie mojej pewności siebie. Twarz mam całą czerwoną i opuchniętą, a każde spojrzenie w lustro powoduje irytacje. I choć dalej jestem w stanie wyjść bez makijażu na zakupy, czy spacer z psem, to już łapię się na tym, że jak z kimś rozmawiam, to tak odwracam głowę, żeby nie było widać tego "gorszego" policzka. Poza Łukaszem. Ale Łukasz to Łukasz, naczytał się komiksu "Blankets" Craiga Thompsona i teraz się cieszy.



Faktem jest, że ostatnio, w wirze pracy i tysiąca innych obowiązków, trochę zaniedbałam swoją pielęgnację. Nie, poprawka: zaniedbałam jedynie tę jej część, która związana jest z pryszczami, oczyszczaniem i tym podobnymi kwestiami. Bo uwierzyłam, że jak mam 25 lat to już nie będę miała trądziku, za to będę miała zmarszczki. Więc nawilżałam na potęgę! A że byłam ostatnio dosyć zajęta, nawet nie zauważyłam, że może dobry krem nawilżający to nie wszystko, czego moja cera potrzebuje. Gdzieś po drodze wyczerpały mi się zapasy ulubionego specyfiku stabilizującego kwestię pizzy pryszczy, później skończyły mi się maseczki z glinką. Doszło nieco częstsze palenie i powrót zamiłowania do ostrych potraw i oto jestem dzisiaj. Wyglądając jak pizza (chodzi mi o te pęcherze powietrza, które tworzą się gdzieniegdzie w dobrej pizzy na cienkim cieście).

Więc mówię weto. I mam plan.

1. Kosmetyki
Wspomniałam już powyżej, że pokończyły mi się wszystkie rzeczy, które utrzymywały moją cerę w dobrym stanie. Przede wszystkim niezastąpiony Bioderma Sebium AKN. Tutaj przeczytacie jego recenzję, ale na dniach zamierzam przygotować jej aktualizację. Bo pisząc dwa lata temu, nie miałam zielonego pojęcia, że jest to jedyny specyfik, który potrafi trzymać moją skórę w ryzach. Już dwa razy zdarzyło mi się go odstawić (czy raczej nie kupić na czas nowego opakowania) na okres mniej więcej dwóch miesięcy i za każdym razem cera się buntowała. Więcej nie popełnię tego błędu. 


Drugim filarem mojej pielęgnacji są (i zawsze były) oczyszczające maski z glinką. Szczególnie upodobałam sobie te z glinką zieloną, chociaż ostatnio nabyłam też kosmetyki z glinką szarą. Ciekawa jestem jaki będzie efekt. Moim ulubieńcem jest produkt Dermiki o wiele obiecującej nazwie "Perfekcja" [recenzja]. Jestem jej wierna od lat, ale nie jest jedyna. Recenzje innych na pewno pojawią się tutaj niedługo, zwłaszcza, że ostatnio zakupiłam całą baterię. I, kurcze, one naprawdę działają. Wczoraj wymazałam się jedną po raz pierwszy od (wstyd się przyznać) pół roku i było super. Czułam działanie już kiedy miałam ją na buzi, ale pełen efekt zobaczyłam dopiero dziś rano. Cera się rozświetliła, już przed porannym umyciem twarzy było widać wyraźne zmniejszenie ilości wydzielonego sebum, a i nawet pory nie patrzyły na mnie aż tak wytrzeszczonym okiem, jak zwykle. Zielona glinka rządzi!


Muszę też nabyć jakąś maskę kojącą i uspokajającą skórę. Jeżeli możecie coś w tej kwestii polecić to piszcie.
Trzeci problem związany z kosmetykami, dotyczy pudru. Długo używałam fajnego produktu z Clinique, ale niedawno mi się skończył i trochę nie wiedziałam, czy warto wydawać kolejną stówę na następny. Teraz już wiem, że warto. Bo do dnia dzisiejszego kupiłam już trzy inne pudry, warte w sumie co najmniej 50 zł i dalej nie wiem, czy to nie im zawdzięczam mój obecny wysyp. Muszę podjechać do Sephory i nabyć nowe opakowanie Clinique. Chyba, że ktoś z Was zna pewną drogerię internetową, w której na pewno nie sprzedają podróbek?

2. Palenie
Od 1.10.2012 r. palę mało. Miewam okresy, w których nie palę wcale i okresy, w których pozwalam sobie na nieco więcej. Od jakiegoś miesiąca trwa chyba najdłuższy jak dotąd okres palenia. To wszystko przez Łukasza, który udawał, że też rzuca, a teraz znów pali na potęgę. Ale koniec z tym.
Bo choć początkowo sobie tego nie uświadamiałam, rzucenie palenia bardzo pozytywnie wpłynęło na wygląd mojej cery. Zauważyłam to, kiedy powiedziałam znajomej, która próbowała mnie wyciągnąć na papierosa, że teraz tyle nie palę. Popatrzyła na mnie i powiedziała mi, że od razu widać. Zaczęłam śledzić przemiany swojej cery i przyznałam jej rację. Wiem, wiem - no shit Sherlock! Ale czasem trzeba się nauczyć na własnych błędach.

3. Jedzenie
Nie dalej jak w piątek oświadczyłam Łukaszowi, że chciałabym, żeby całe moje życie miało smak kuchni meksykańskiej, którą uwielbiam. Chodziło mi wówczas o to, że chciałabym, żeby wszystko co się wokół mnie dzieje było tak barwne, wyraziste i smakowite jak jedzenie, które kuchnia ta serwuje (tzw. pyszne kąski). Niestety - przynajmniej do czasu opanowania kryzysu na mojej pizzy - będę musiała zrezygnować z ukochanych przekąsek. Żegnajcie, papryczki jalapeno, żegnaj chilli, żegnaj cudowne wasabi. Będę tęsknić. 
A podobno pikantne jedzenie jest takie zdrowe! 


Mam też mocne postanowienie całkowitej rezygnacji z fast foodów. Nie żebym jadła je jakoś szczególnie często, ale nie ukrywam, że czasem nachodzi mnie nieprzeparta ochota na Maka, albo dobrą pizzę (haha, znowu pizza) i nie potrafię jej przewalczyć. Cóż, będę musiała.
Powyższy zakaz odnosi się również do alkoholu. Najwyraźniej nie wystarczy już, że nie mogę zjeść panierowanej papryczki jalapeno z serkiem. Najwyraźniej teraz nie będę mogła nawet napić się napoju, którym zwykłam ją zapijać.
Będę jadła tylko kleik (bez cukru) i suchy chleb. Żeby było dramatyczniej. 
I nie będę też jadła czekolady. To już chyba najmniejszy kłopot. Gorzej jeżeli uznamy za czekoladę "Michałki". Ale one mają orzechy, więc to prawie jak owoc. A "Krówki" to prawie jak nabiał. A miętowe czekoladki to prawie jak mycie zębów. 
Nic mi w życiu nie zostało.

Sama nie wiem jaki cel ma ta notka. Na pewno trochę chciałam ponarzekać. Poza tym uznałam, że warto mieć większość przemyśleń na temat dbania o cerę w jednym miejscu. A poza tym mam nadzieję sprowokować dyskusję na temat rytuałów urodowych moich czytelniczek. Piszcie co robicie, żeby wasza cera wyglądała dobrze. Co ostatnio na ten temat wyczytałyście. Co musicie ograniczyć, żeby mieć szansę wyjść z całego procesu z twarzą. Chętnie przeczytam o najnowszych badaniach, które wykazały, że najzdrowsze dla cery są ostrze przyprawy i czekolada. Mam nadzieję, że któraś z Was do takowych dotrze. ;)

13 komentarzy:

  1. obecnie przechodze kuracje izotretynoiną, ale wczesniej kiedy zmartwieniem był jeden pryszcz wiecej główna role odgrywała dieta, (wykluczenie sera żółtego, mleka, troche chleba), maseczki ze spiruliny (HIT!!!), aktywnosc fizyczna, zmiana kosmetyków :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze wykluczenie żółtego sera i mleka?! Oszaleję, już chyba lepiej mieć pryszcze. :P

      Usuń
    2. mojej współlokatorce cera się znacznie poprawiła po odstawieniu nabiału i mięsa ;)

      Usuń
  2. Sprawdź czy pomoże częstsze (nawet codzienne) zmienianie poszewki na poduszke. Mi pomoglo. Ma sens, co z tego oczyszczania, jeśli tarza się przez noc buzię w martwym naskorku, starych kosmetykach na noc i sebum...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry pomysł! I faktycznie wydaje się logiczny.

      Usuń
  3. mam to samo , mamn24 lata i pizze jak to nazwałas. ale u mnie zauwazyłam jest to z nadmiaru nerwow ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chwilowo na nadmiar stresów, czy niedobór snu (bo u mnie to się niestety nierozerwalnie łączy) nie narzekam. Ale faktem jest, że w swoim wypadku też zauważyłam wpływ nadmiaru nerwów na cerę.

      Usuń
  4. Tez mam takie bolace wulkany jak je nazywam :) moze nie jest ich duzo bo zazwyczaj 1-2 ale sa wkurzajace

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cała twarz boli. :P ostatnio mi się zrobił pod okularami i SERIO bolało mnie samo ich noszenie. A zdjąć nie mogłam bom prawie ślepa.

      Usuń
  5. Kochana jak ja dobrze Cie rozumiem, podskornych buł nie mam, ale syfy potrafia czasem wyskakiwac na potege ;/

    OdpowiedzUsuń
  6. podskórne buły miałam, nie pomagało nic. Okazalo sie, ze byly spowodowane zmianami hormonalnymi i tableki anty pomogly. Teraz mam cere jak maly bobo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego się właśnie obawiam, a ja tabsów anty to niekoniecznie.

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...