Kiedy pod koniec zeszłego roku pojawiła się informacja, że Inglot wprowadza do swojej oferty pigmenty do ciała, fanki marki szturmem rzuciły się do salonów celem przetestowania tej nowości. Poszłam zobaczyć i ja. Z tej wycieczki wróciłam z prezentowanym dzisiaj pigmentem, który nosi numer 63.
Od razu na wstępie chciałam zwrócić uwagę na duży wybór cudownych kolorów. Wszystkie możecie zobaczyć np na blogu Barw Wojennych, o tutaj. Podoba mi się, że Inglot wprowadził od razu tak szeroki wybór i klientki, które chciały przetestować produkt nie musiały brać takich kolorów jakie zastały, ale mogły spróbować poszukać odcienia, który rzeczywiście przydałby się w ich zbiorach i poprzez testowanie wypełnić posiadane luki.
Kierując się powyższą myślą jak również silnym - w tamtym okresie - zamiłowaniem do wszelkiego rodzaju przybrudzonych odcieni, wybrałam ten o numerze 63. Ma on w sobie coś z zieleni, coś z brązu, sporo złota i połysk. W mojej opinii jest to typowy kameleonowy zgnitek.
Słoiczek wygląda zgrabnie i estetycznie, ale niestety nie jest zbyt praktyczny. Jak widzicie na powyższych zdjęciach, proszek panoszy się po wszystkich powierzchniach i utrzymanie czystości jest po prostu niemożliwe. Drugim negatywnym skutkiem jest fakt, że dużą część produktu tracimy w sposób bezpowrotny. Jasne, stosunek ilości do ceny i tak jest niezły - za 1 g płacimy bowiem 27 złotych i wydaje mi się, że tę pojemność będę zużywać baardzo długo.
Sam proszek jest raczej przyjemny we współpracy. Używam go zarówno na sucho, jak i na mokro i w obydwu wariatach sprawdza się doskonale. Produkt ma wilgotną, jakby kremową konsystencję, dzięki czemu nie osypuje się, a ponadto dobrze aplikuje na oko. Pigmentacja jest bardzo dobra, intensywny kolor zostaje na skórze już po jednym "maźnięciu". Efekt ten można intensyfikować poprzez nakładanie kolejnych warstw.
Jakość jest bardzo dobra. Pigmenty trzymają się oka przez cały dzień, podobnie jak "słocze" zrobione na ręku.
Podsumowując: jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do tego produktu jest niewygodne - w mojej opinii - opakowanie. Uważam, że małe sitko, albo inny sposób dozowania rozwiązałyby problem. Sam pigment jest bardzo przystępny w używaniu, myślę, że jeżeli będę miała trochę wolnej gotówki, może zdecyduję się na kolejne.
Niby nie mój kolor, a jednak mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńmi się nie podoba :(
OdpowiedzUsuńMam fiolet z nowej kolekcji pigmentów, mogli zrobić taką pokrywkę z dziurką, co ułatwiłoby wydobywanie pigmentu bez robienia bałaganu :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Cokolwiek, byle nie to! :P
UsuńUwielbiam wszelkie pyłki i pigmenty ale oglądać na zdjęciach;)
OdpowiedzUsuńNie na moje umiejętności ale kolor ma cudny.Bardzo mi się podoba.
ten jest prosty w obsłudze - ja daję radę, a nie jestem mistrzynią obsługi pędzla. :)
UsuńCiekawy kolor, mało kiedy można taki spotkac;)
OdpowiedzUsuńjakoś nie ciągnie mnie do kosmetyków tego typu :)
OdpowiedzUsuńCiekawy kolor ;)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł, ale kolor mi się nie spodobał :)
OdpowiedzUsuńkolor jest bardzo ciekawy :) na sucho jednak podoba mi sie bardziej :):)
OdpowiedzUsuńŁadny, taki "mój" kolor:)
OdpowiedzUsuńNie zainteresował mnie ;)
OdpowiedzUsuń