Firmę Essence odkryłam dosyć niedawno. Nie przeszkodziło mi to jednak stać się jej wielką fanką niemal od razu. Oczywiście, największa gratka to ich limitki - uwielbia je chyba każda dziewczyna, która miała do czynienia z tą firmą. Jednak produkty ze stałej oferty również są świetne.
Ten, o którym napiszę dzisiaj jest pewnie wielu z was doskonale znany. Ja już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem jego kupna. Skoro, więc zobaczyłam go na półce, nie wahałam się ani chwili. A zatem - bibułki matujące.
Opakowanie jest świetne. Ładna szata graficzna i sprytny sposób "dozowania" bibułek. Do tego - na prawdę malutkie. Zmieści się do najmniejszej nawet kopertówki.
Oto, co o bibułkach pisze producent (chciałam wkleić zdjęcie, ale wyszło mi jakoś nieostro):
Matujące bibułki sun club oil control paper
Matują skórę w kilka sekund absorbując wydzielane sebum, chronią skórę przed świeceniem i ułatwiają szybkie poprawki w ciągu dnia. Sposób użycia: przyłóż bibułkę w miejscu świecenia i delikatnie dociśnij dla uzyskania matowego efektu.
Z góry zaznaczam, że są to pierwsze bibułki w mojej karierze, więc nie mam porównania. Nie mam też zdjęć, by zaprezentować Wam działanie. Nawet zrobiłam kilka, ale nie było na nich widać olbrzymiej różnicy, ponieważ nie mam dużego problemu ze świeceniem się skóry. Podczas używania widzę różnicę, ale nie udało mi się oddać jej na zdjęciach.
Cóż mogę o nich powiedzieć? W mojej opinii świetnie spełniają swoje zadanie. Po ich użyciu, na policzkach, czole, brodzie i nosie nie ma ani śladu po nieprzyjemnej warstewce sebum. Skóra jest sucha i matowa. Podobny efekt uzyskalibyśmy oprószając skórę pudrem z tą różnicą, że nie nakładamy na nią kolejnych warstw.
Kosmetyk nie ma za zadanie wpływać dodatkowo na naszą cerę, więc nie będę się na ten temat wypowiadała (bo nie wpływa, ale przecież jego zadanie jest inne ;)).
Na zdjęciu powyżej widzicie wielkość bibułki. Pudełeczko jest - jak się pewnie domyślacie - o połowę mniejsze, a więc na prawdę malutkie.
Podsumowując: wiem, że na tych jednych bibułkach nie pozostanę. Na pewno będę chciała spróbować innych, ale te, z czystym sumieniem, polecam!
Mogę się przyznać że nigdy nie używałam bibułek matujących,ale muszę kiedyś wypróbować.
OdpowiedzUsuńJa też nie używałam takich bibyłek a przydałoby się czasem na czoło :) Bardzo fajna recenzja :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie używałam żadnych bibułek, w sumie nie są mi potrzebne, chociaż mam cerę mieszaną. Jakoś radzę sobie z błyszczeniem jak na razie :)
OdpowiedzUsuńbibułki matujące to super sprawa choc akurat tych nie miałam, ale inne z essence owszem;)
OdpowiedzUsuńMiałam bibułki z Wibo ale właśnie mi się skończyły i bardzo chętnie przetestowałabym te od Essence (chociażby ze względu na ładniejszą szafę graficzną ;p), ale nie spotkałam się z nimi jeszcze w żadnej drogerii ;<
OdpowiedzUsuńJa jestem wielką fanką bibułek z Inglota, bardzo podoba mi się nietypowy materiał, z którego są wykonane.
OdpowiedzUsuńsuper recenzja, dzięki! One nie są niczym powlekane?
OdpowiedzUsuńZ jednej strony jest taka powłoczka, która "ściera się" po zetknięciu z twarzą. ;)
OdpowiedzUsuńEv, szafy essence są w naturach i niektórych douglasach.
OdpowiedzUsuńwłaśnie kończą mi się bibułki z wibo i przy okazji wypróbuję essence :)
OdpowiedzUsuńFajne:) Rzadko używam bibulek, ale jak sie spędza calutki dzien poza domem to są niezastąpione dla mnie:)
OdpowiedzUsuńTeż od jakiegoś czasu planuję zakup ale nigdy o nich nie pamiętam kiedy jestem w jakiejś drogerii:)
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście nie mam potrzeby używania takich bibułek ;)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię Essence, chętnie te bibułki sobie zakupię. Jeszcze nie miałam tego typu produktu.
OdpowiedzUsuń