Cześć, Luby z tej strony. Słyszałem, że podobno było parę pytań związanych z wyprawą do Kosmetycznej Ziemi Obiecanej po drugiej stronie Atlantyku, gdzie kosmetyki MACa kosztują mniej niż zupki instant, pędzle renomowanych firm rozdają na każdym rogu po dolarze za komplet, a limitowanymi cieniami Urban Decay rzuca się w przechodniów w ramach promocji. Usiądźcie zatem wygodnie i poczytajcie.
Aby uzyskać turystyczną wizę do wielkiego kraju obrzydliwych imperialistów zza oceanu, potrzebne wam będą:
- dostęp do internetu (to już akurat macie)
- pieniądze (sporo)
- wolny czas (dużo)
- pieniądze
- zdjęcia w formie elektronicznej i papierowej (o ich idiotycznych wymiarach opowiem niżej)
- drukarka
- jeszcze trochę pieniędzy
Na początku należy wnieść opłatę za wizę B-2 (to jest właśnie kategoria "turysta, nie terrorysta") w wysokości ok. 500 PLN od osoby (plus minus parę złotych, zależnie od kursu dolara) . Kwota ta jest bezzwrotna, więc lepiej się dobrze zastanowić nad wyjazdem, takie pieniądze na drzewach nie rosną. Przelew można wykonać elektronicznie w większości polskich banków (wystarczy, że z waszego konta można szastać pieniędzmi w tzw. systemie SOFORT, co łatwo sprawdzić).
Na tej stronie możecie, po wybraniu odpowiedniej kategorii wizowej, dokonać opłaty bezpośrednio ze swego konta. Koniecznie zachowajcie potwierdzenie przelewu - najlepiej wydrukujcie je w czternastu kopiach i zapiszcie na każdym dostępnym pendrajwie - musicie podać jego numer przy wypełnianiu wniosku DS-160 (o tym kawałek niżej) oraz okazać podczas rozmowy z konsulem.
Gdy już większa część waszej opłaty wizowej została wykorzystana na dozbrajanie amerykańskiej armii i nowe fotele w Gabinecie Owalnym, możecie przystąpić do wypełniania mitycznego DS-160: formularza, który trafi w ręce konsula i po części zadecyduje, czy będziecie mogli w ogóle otrzymać upragniony świstek papieru wklejany do paszportu. Ale najpierw musicie udać się do fotografa i poprosić o zdjęcia do wizy.
Koniecznie muszą być to własnie fotki wizowe! Nie dajcie sobie wcisnąć kitu, jeśli ktoś wam powie, że paszportowe będą takie same - owszem są podobne (czytaj: robione en face, bez okularów i ogólnie rzecz biorąc każdy wychodzi na takich jak stręczyciel czy inny morderca z kartoteki policyjnej), ale mają wymiary w jednostkach imperialnych (nikt nie wie, czemu ktokolwiek jeszcze w nich liczy), czyli dwa cale na dwa cale. Konkretne proporcje twarzy, długość podbródka, stopień widoczności uszu i inne dziwaczne duperelki potrzebne do zdjęcia biometrycznego znajdziecie pod tym adresem.
Świetnie - macie już zdjęcie, na którym prezentujecie się co najwyżej przyzwoicie (jeśli macie szczęście), musicie teraz wejść na tę stronę urzędu imigracyjnego i załadować je w widocznym miejscu, po czym przystąpić do wypełniania jakże uroczego, zawierającego masę zabawnych pytań wniosku. Pierwsze kilka stron to sprawa oczywista - zaznaczacie kraj pochodzenia, wklepujecie imiona (w alfabecie bez ogonków i z ogonkami) adres, numery PESEL i paszportu, imiona rodziców oraz masę innych standardowych danych spotykanych w większości papierzysk. Jednak potem zaczyna się zabawa - musicie podać konkretnie, kiedy przylatujecie do Stanów, na ile i w którym miejscu będziecie spędzać czas. Tu właśnie przychodzą po raz kolejny z pomocą pieniądze w dużej ilości, gdyż należałoby już wcześniej zarezerwować lot oraz hotel/motel/hostel/B&B lub dowolny inny przybytek, w którym zamierzacie przesypiać noce. Bez podania adresu miejsca tymczasowego pobytu nie ruszycie dalej z wypełnianiem wniosku, więc musicie wiedzieć, gdzie mniej więcej będziecie mieszkać!
Co gorsza, należy też podać wasz kontakt w USA. Amerykanie nie przyjmują do wiadomości, że nikogo u nich nie znacie, zatem w większości wypadków należy znaleźć sobie adres, telefon i mail najbliższego konsulatu lub ambasady na amerykańskiej ziemi i w ten sposób obejść tę idiotyczną procedurę.
Ci, którzy mają krewnych na terenie Zamorskiego Imperium, niech się nie cieszą - czeka ich żmudne wklepywanie danych owych wujków, cioć i dalekich kuzynów, więc wcale nie mają się lepiej.
Po żmudnym klepaniu w klawisze przechodzicie do tzw. security questions. Mieszkańcy Stanów to najwyraźniej lud wyjątkowo ufny w ludzką uczciwość, gdyż następne kilka stron wniosku to klikanie "tak" lub "nie" (lepiej to drugie) w odpowiedzi na mniej lub bardziej makabryczne pytania typu "Czy kiedykolwiek kogoś zabiłeś?", "Czy parasz się handlem żywym towarem" tudzież "Czy zamierzasz dopuścić się szpiegostwa lub aktów terrorystycznych?". Mówię poważnie...
Gdzieś pomiędzy "Czy chcesz zastrzelić prezydenta" a "Czy planujesz dokonać oszustw finansowych" spytają was o to, czy macie jakąś groźną chorobę lub czy zamierzacie układać nielegalnie asfalt gdzieś w Minnesocie. Gdy już na wszystkie z tych jakże przyjemnych zagadek odpowiecie "nie, do jasnej cholery", jesteście u kresu wypełniania wniosku DS-160. Dorzucacie informację o tym, gdzie i czym się zajmujecie (ważne, by było to coś na dłuższy czas, byście mieli do czego wracać - wnioski wciąż uczących się lub pracujących na umowę, a także osób będących w związku małżeńskim są rozpatrywane pozytywnie w niemal 100%) potwierdzacie wcześniej załączone zdjęcie, składacie elektroniczny podpis i po strachu - najdurniejsza, najnudniejsza cześć starania się o wizę za wami. Pozostaje tylko zapisać wypełniony formularz na sześciu dyskach i wydrukować w stu egzemplarzach oraz, co najważniejsze, zanotować numer ID owego wniosku - będzie równie potrzebny co potwierdzenie przelewu.
Ostatnia formalność, która Was czeka, to umówienie spotkania z konsulem w ambasadzie w Warszawie lub Krakowie - zależy, gdzie wam bardziej po drodze (ba, krakus może nawet jechać do stolicy, jeśli ma akurat taką ułańską fantazję - przypisanie miejsca składania wniosków do miejsca zameldowania to mit). Musicie założyć sobie konto na tej stronie (niestety, nie można go powiązać z Facebookiem, nie oferują też żadnych fajnych gierek przeglądarkowych) i po zalogowaniu podać numer złożonego przelewu, numerek wniosku DS-160, dane teleadresowe wraz z numerem paszportu, a na koniec wybrać pasujący Wam dzień i godzinę spotkania oraz wydrukować jego potwierdzenie (znów - co najmniej dwadzieścia kopii, dla pewności).
Do placówki dyplomatycznej bierzecie znane wam już potwierdzenie przelewu, wydruk konfirmujący wypełnienie DS-160, świstek papieru z datą spotkania, zrobione wcześniej zdjęcia oraz wszelkie niezbędne dokumenty z paszportem na czele. Z własnego doświadczenia powiem, ze takiego spotkania nie ma się co bać - panowie i panie, z którymi będziecie rozmawiać są mili, a specyfika ich pracy pozwala im zrozumieć nawet bełkotliwą angielszczyznę mieszaną z pijacką polszczyzną. Skoro czasem wydają wizy nawet ludziom w gumiakach, o fizjonomii neandertalczyka, Wy raczej nie macie się o co martwić. Pracownicy ambasady zadadzą wam kilka(naście) prostych pytań o cel wyjazdu, długość pobytu, Wy odpowiecie w miarę przyzwoitym angielskim i tyle - zostawiacie w ambasadzie wszystkie przyniesione papiery, łącznie z paszportem. Pozostanie Wam tylko oczekiwanie mniej więcej trzy tygodnie na odbiór czerwonej książeczki z orzełkiem na okładce (wysyłka kurierem TNT), w której to powinniście znaleźć na jednej ze stron okropne zdjęcie, stempelek z Bielikiem Amerykańskim oraz kilka rzędów cyferek i literek, zwanych szumnie wizą. Możecie już się cieszyć...
Moja wiza sprzed 6 lat oraz wniosek Redhead o nową. Obyście lepiej wyszli na zdjęciach, ja wciąż się wstydzę.
No, nie do końca - o tym, czy wejdziecie na amerykańską ziemię decyduje ostatecznie funkcjonariusz Homeland Security, którego spotkacie na lotnisku (bądź w porcie, jeśli akurat zachciało wam się dostać do Ameryki w sposób oldschoolowy) podczas kontroli paszportowej. Pan/Pani w mundurze spojrzy Wam głęboko w oczy oceniając, czy zagrażacie narodowemu bezpieczeństwu, przeglądnie dla pewności listy terrorystów, przeskanuje kod umieszczony na wizie, puści wasze dane do kartotek CIA, które na pewno wykorzysta je kiedyś w niecny sposób i zależnie od tego, czy akurat ma dobry humor czy nie, poprosi, byście przeszli przez bramki lub też odeśle was do domu, nie podając nawet godzin najbliższych lotów do Polski.
Do agencji wywiadowczej trafi nawet wasz rozmiar buta oraz zapach perfum, którego używacie
Mam nadzieję, że ta przydługa notka okazała się dostatecznie pomocna. Pomimo mego widocznego narzekania, mogę szczerze taką wycieczkę polecić - sam kilka lat temu miałem okazję popracować dwa miesiące w Dystrykcie Kolumbia i zdążyłem złazić Waszyngton wzdłuż i wszerz (miejscami brzydszy niż Łódź, tak na marginesie), a teraz nie mogę się doczekać podróży do Wielkiego Jabłka już nie jako harująca jak wół tania siła robocza, a jako kapitalistyczny, rozrzutny turysta. Możecie być pewni, że po powrocie zdamy wraz z Redhead obszerną relację.
...a w zasadzie tym razem sam Luby ;)
haha super! Super się Ciebie czyta, tak z jajem :D ale masakra z tym co trzeba zrobić.., kiedy lecicie i na jak długo się wybieracie?:P
OdpowiedzUsuńLecimy do nowego jorku 7 maja, o ile konsul nas puści. :)
Usuńto trzymamy kciuki;)
Usuńmoja sis z mężem mieli takie przeprawy bo lecieli w listopadzie, ale wize dostali na 10 lat także chociaż tyle;)
Ciekawe jak nam pójdzie. :) Trochę się obawiam, że z moją mogą być problemy, bo kończę w tym roku studia. Z drugiej strony mój kierunek na tyle wiążę mnie z naszym pięknym krajem, że może nie będzie tak źle. :)
Usuńfajna instrukcja, mi by się odechciało przy robieniu zdjęć:P
OdpowiedzUsuńczekam na relację z wyjazdu :)
Instrukcja super :)
OdpowiedzUsuńSuper instrukcja, bardzo się przyda na przyszłość :)
OdpowiedzUsuńPS. Luby, czy masz może jakieś doświadczenia związane z podróżą do Kanady? ;]
dzolls o ile o sam wjazd do Kanady wchodzi to na wize turystyczna wjedziesz bez problemu ( nie jest tak ciezko jak do USA ) ...ale wszedzie trzeba machnac wyciagiem z banku,by widzieli,ze jestes sie w stanie utrzymac i stac Cie ...natomiast o wjazd i chec pozostania - jesli nie zostalo ukonczone 35 lat mozesz sie starac na tzw work experience ,musisz przedstawic iles tam tysiecy na koncie ,by udowodnic,ze jestes sie w razie W utrzymac...wtedy o ile to przejdzie ,kupisz bilet za ok ponad 2 tysiaki w dwie strony ( musza byc w dwie,bo na granicy to sprawdzaja )..dostajesz od Panstwa rok ,szukasz pracy na wlasna reke ,zatrudniasz sie i po jakims czasie starasz sie w niej o work permit by zostac...albo ....w zaleznosci ile masz lat ,jakie doswiadczenie i angielski ( w kazdym z przypadkow - podstawa) ,szukasz po necie na stronkach firm w Kanadzie czy maja zapotrzebowanie na osoby w Twoim zawodzie i czy taka firma wystawia work permit i slesz do nich maila ,ktory w superlatywach okresla Cie i to co potrafisz...czekasz na odzew od osob wszelkich,ktore zasypane zostaly takowym mailem i o ile jestes na tyle odwazna osoba o ile sie odezwa ,podpisujesz z nimi kontrakt i jedziesz ... jak wszedzie trzeba miec zaplecze finansowe ( o ile nie masz nikogo znajomego,rodziny )...do wszystkiego potrzebna jest kasa ,wynajem - owszem ,ale dobre referencje sa potrzebne,ale takie,ktore ktos moze w razie czego potwierdzic....(ciezko o to nam obcokrajowcom,gdyz niektorzy kwitkuja - "skad mam pewnosc,ze za telefonem nie jest osoba podstawiona"..)....ile znam ludzi tyle doswiadczen...niektorzy z racji zapotrzebowania na swoj zawod ,z perfekt ang wjezdzaja wrecz z rodzinami a Panstwo im jeszcze pomaga ....dlatego zbyt ciezko mi powiedziec dokladnie jak najlepiej byloby wjechac... o ile oczywiscie chodzi o wjazd i pozostanie :)
UsuńOooświetny post, bardzo, bardzo przydatny
OdpowiedzUsuńAż mi się zachciało takiej wycieczki do JuEsEj ;)
OdpowiedzUsuńRozbroiły mnie te zadawane pytanie, a post genialny, prosimy o więcej takich życiowych postów:)
OdpowiedzUsuńDRUGIE <333
OdpowiedzUsuńPost świetny, uśmiałam się :). Na szczęście nie mam zamiaru nigdy do usa się wybrać.
OdpowiedzUsuńrozbawil mnie post bardzo :D :) bylam tam w tej slyyynej haaameryce i nie spodobalo mi sie wcale ....fakt ze 14 lat temu ,dostalam wtedy wize na 10 lat .. mysle,ze duzo zalezy od konsula,jego dnia jak i namacalnych i mocnych argumentow ,ktore pokaza,ze raz stac Cie na taki wyjazd z palcem w d.... taka prawda...a dwa ,ze powrot do Pl nastapi szybciej niz sadza,bo tak bardzo dobrze Ci w niej ,kariera zawodowa czeka itp itd
OdpowiedzUsuńpowodzenia zatem !
Świetny post, życzę braku niepowodzeń z procedurą u Redhead i miłej majowej wycieczki! :))
OdpowiedzUsuńpost bardzo przydatny i świetnie napisany :) udanego wyjazdu :D
OdpowiedzUsuńświetny post, świetne poczucie humoru (choć czasem czarnego), niech pisze częściej! ;D Powodzenia na wyjeździe (;
OdpowiedzUsuńpoczytałam z ciekawości chociaż raczej nigdzie się nie wybieram:) czekam na relację z pobytu;)
OdpowiedzUsuńno i pogratulować Lubemu lekkości pisania;)
Witam,
OdpowiedzUsuńmam pytanie bo widzę że co nieco wiesz o wizach usa. W poniedziałek dokonałam płatności przez sławetny sofort i niestety kasa przepadła.. przynajmniej tak mi się wydaje ponieważ a. kiedy zalogowałam się na soforcie moim loginem i hasłem z mbanku, wpisałam hasło sms wywaliło mnie z powrotem na stronę startową i tyle. w związku z tym nie mogę się umówić na spotkanie z konsulem. co prawda mam 9 cyfrowy nr który jest w tytule przelewu (znalazłam go w historii mbanku) ale po wpisaniu wyskakuje mi komunikat, że niestety ale nie pasuje ten nr itp. Może wiesz dlaczego się tak dzieje? 500zł to dość sporo kasy a jeszcze jeżeli nie odzyskam tej kasy (mam na myśłi nie umówię się na spotkanie z konsulem) to cała odpowiedzialność spadnie na mnie i rodzice mnie ukrzyżują..
Pozdrawiam Zofia
W tym wypadku jedynym słusznym rozwiązaniem wydaje mi się kontakt z bankiem i cofnięcie transferu gotówki - po wyjaśnieniu sytuacji mbank powinien wycofać przelew (bo prawdopodobnie błąd powstał z ich winy albo z winy banku konsulatu, ty zrobiłaś, co należy).
UsuńLuby
Ja odpowiadałam na szczęście po polsku i problemów mi konsul nie robił. ;)
OdpowiedzUsuńByłam trochę zawiedziona, że wizę otrzymałam tylko na rok, ale cieszyłam się, że w ogóle ją otrzymałam, bo szkoda byłoby psuć plany wakacyjne no i szkoda pieniędzy. Dla mnie to spora kwota. Znam osoby, które starały się kilkarotnie i wizy nie dostały. W rodzinie dostałam jako pierwsza. Zauważyłam, że przy przylocie do Stanów kontrola jest bardzo rygorystyczna, przy odlocie o wiele mniej, co bardzo mnie zdziwiło. Ja w Krakowie nie miałam ze sobą żadnych dokumentów oprócz dokumentu tożsamości przy rozmowie z konsulem. Wcześniej przed wejściem czekało się na dwóch mężczyzn, którzy zabierali wnioski i sprawdzali poprawność. Najbardziej rozśmieszyły mnie wymogi przy drukowaniu wniosku (musiałabyć drukarka laserowa rzekomo), a gdy okazało się, że nie mam dopisanego czegoś tam, wystarczyło uzupełnić długopisem... Co do pytań w formularzu - nie wypełniałam ich osobiście, robili to za mnie rodzice, ale sądząc po tym co mi mówili, niektóre są po prostu żałosne :D