W komentarzach pod recenzją któregoś z kosmetyków z edycji limitowanych Essence wiele z Was żałowało, że nie można już kupić opisywanego produktu. Wtedy to postanowiłam sobie, że od tej pory postaram się recenzować produkty w takim terminie, w jakim macie szansę znaleźć je w sklepach. :) Oczywiście może się zdarzyć, że nie zdążę, ale w ogólnych zarysach tak przedstawia się mój plan, o!
Róż z najnowszej limitowanki jest interesujący. Jego kolor jest niezwykle intensywny - nie mamy tu do czynienia z bezpieczną brzoskwinką, lecz z odważnym karminem. Powiem szczerze, że posiadam go tylko dlatego, że do miast pójść do drogerii sama, wysłałam Narzeczonego, który bez konsultacji nabył po prostu to o co prosiłam. Gdybym miała szansę pomacać kosmetyk prawdopodobnie wystraszyłabym się mocnego koloru i zrezygnowała z zakupu. A byłaby to duża szkoda, bo kosmetyk - choć trzeba się z nim obchodzić ostrożnie - przypasował mi wyjątkowo.
Jego formuła jest interesująca - na pierwszy rzut oka sucha, w istocie zaś kremowa (oczywiście na tyle na ile proszek może być kremowy. :) Myślę, że zwłaszcza fanki podkładów mineralnych skojarzą o co mi chodzi ;)) i przyjemna. Kosmetyk dobrze się rozprowadza, i jeżeli nałożymy go tylko trochę zbyt dużo, to da się należycie rozetrzeć.
Ale generalnie trzeba mieć do niego lekką rękę. Pierwsze, co musimy posiadać to duży i miękki pędzel. W jego przypadku takowy sprawdzi się lepiej, niż klasyczny do różu, czyli ścięty. Aby uzyskać nieprzerysowany efekt należy pacnąć włosiem o powierzchnię kosmetyku zaledwie kilka razy. Jeżeli będziemy się bawić w pocieranie rezultat może się już okazać zbyt mocny. Dobrze jest też otrzepać pędzel o dłoń przed aplikacją, która powinna być bardzo delikatna.
Jeżeli znajdziemy własny pomysł na dozowanie ilości kosmetyku, z różem pracuje się prosto i przyjemnie. Bez problemu nakłada się na twarz, daje się delikatnie rozetrzeć i utrzymuje na twarzy niemal do samego wieczora.
Opakowanie jest wygodne i solidne - dokładnie takie jak w przypadku rozświetlaczy Essence z tą jednakże różnicą, że jego średnica jest mniej więcej o 1/3 mniejsza. :)
Podsumowując: jeżeli nie straszna Wam krwista czerwień to z czystym sumieniem polecam.
Róż jest podpisany na zdjęciach jako Renesme (zamiast Renesmee) Red, ponieważ taka nazwa znajduje się na opakowaniu.
ładny kolor ;) ale ja bym się nie odważyła, aż takiej wprawy w nakładaniu różu jeszcze nie mam, skrzywdziłabym się ;)
OdpowiedzUsuńkolor ładny, dla mnie ciut za ciemny więc ja pass:)
OdpowiedzUsuńboski kolor, idealny dla mnie. Ciekawe czy jeszcze sa w naturze kolo metra centrum, bede tam jutro:)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy ktoś to jeszcze przeczyta, ale wczoraj więcej niż jedna sztuka była w SP w złotych :)
UsuńJa właśnie żałuje, że nie załapałam się na ten róż. Taki kolor mi nie straszny! ;D
OdpowiedzUsuńA ja dziś zastałam pełen stand tej limitki w swojej najnowszej naturze :P A róż właśnie oddałam do wygrania :)
OdpowiedzUsuńchyba dobrze zrboilam ze nie bralam tego rozu, obawialam sie koloru i faktycznie dosc intensywnie wyglada na policzku :)
OdpowiedzUsuńLubię go :)
OdpowiedzUsuńŁadnie wygląda ; ) ale dla mnie troszkę za mocny ^^
OdpowiedzUsuńbardzo ładny kolorek ;)
OdpowiedzUsuńpasuje Ci
OdpowiedzUsuńchociaż ja preferuję brzoskwiniowe odcienie, nawet te 'różowe róże' leżą niemal na dnie kufra :P
bałabym się nim operować :P
OdpowiedzUsuńDuży puchaty pędzel i jest ok. :P
Usuńkurczę coraz więcej o nim czytam i coraz bardziej chce go mieć, strasznie mi się podoba bo nie lubię róży o odcieniach brzoskwiniowych itp za to taka mocna czerwień oj tak
OdpowiedzUsuńoby jeszcze był jak będę w naturze
Ja dziś byłam w swojej i były 3, więc masz szansę. :)
UsuńMnie przeraził, no i zbyt chłodny, jak dla mnie :)
OdpowiedzUsuńwidziałam te róże, ale się nie skusiłam - ich kolor wydawał mi się za ciemny.
OdpowiedzUsuńMam na niego ochotę, ale trochę się boję;)
OdpowiedzUsuńMam go, zgodzę się co do techniki nakładania w 100 % i również go bardzo polubiłam;)
OdpowiedzUsuńwoow ale intensywny :O
OdpowiedzUsuń