Płynnych eyelinerów przetestowałam w życiu pewnie około stu (oczywiście przesadzam ;)). Używam ich mniej więcej od ostatniej klasy gimnazjum, tzn od prawie 8 lat. ;) Czarna kreska była moim ulubionym makijażem i nawet kiedy nie robiłam nic innego, ją bardzo lubiłam mieć (co nie zawsze podobało się moim nauczycielom ;)). Dlatego o eyelinerze wypowiedzieć się mogę tonem prawdziwego znawcy. ;))
Po pierwsze - moja ulubiona forma to nie miękki pędzelek, ale sztywny "rysik" (nie wiem jak inaczej to nazwać ;)). Swego czasu kupowałam takie w Rossmanie - najpierw w którejś z najtańszych firm, później z Manhattanu, a później w ogóle zniknęły. Musiałam, więc (choć niechętnie) przerzucić się na pędzelki. Później trafiłam na opisywany dziś I <3 Style.
Opakowanie jest typowe - podobne do tych, w których zamyka się tusze do rzęs tylko krótsze i węższe. Jest zakręcane i ma bardzo ładny - w mojej opinii - design. Różowe, niedbałe napisy nadają mu tzw. "miejski" styl. Chyba dlatego zwrócił moją uwagę (i dobrze).
Aplikator jest bardzo nietypowy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tego typu rozwiązaniem. Na pierwszy rzut oka wygląda on, jak wspomniany już przeze mnie, rysik. Kiedy się przyjrzymy, widać jednak, że jest to gąbeczka w takim kształcie. Od rysika odróżnia ją fakt, że jest odrobinę bardziej miękka, a jej końcówka nie rozwarstwia się - są to ewidentne plusy. Do minusów należy fakt, że w miejscu złączenia z rączką, gąbeczka wygina się. Z tego powodu należy trochę wprawić się w używania kosmetyku, ponieważ w odczuciu różni się zarówno od rysika, jak i pędzelka.
Powyżej widzicie paskudne próbki na ręce... nie wiem jak to jest, że na oku wychodzi mi prawie zawsze (choć czasem jestem z siebie niezadowolona ;)), natomiast na dłoni nie udaje mi się prawie nigdy.
Produktu używa się dobrze, jednakże musimy nauczyć się go dozować, aby nie robiły nam się plamy na oku. Kiedy wycieramy gąbeczkę o opakowanie odkrywamy jeszcze jedną rzecz - gąbeczka nie jest trójkątna, zwężająca się u góry, lecz jej czubek wieńczy malutka kuleczka. Nie wiem dlaczego wprowadzono takie rozwiązanie, aczkolwiek - w mojej opinii - można by z niego zrezygnować. W miejscu gdzie cienki fragment łączy się z kuleczką, aplikator znów się wygina.
Kiedy wytrzemy już nadmiar produktu malowanie jest raczej przyjemne. ;) Owszem, zdarza się, że kreska wychodzi postrzępiona, ale wówczas wystarczy po prostu nabrać nieco więcej kosmetyku.
Trwałość - dobra (jak to eyeliner ;)). Na oku wytrzymuje cały dzień, nawet bez bazy.
Podsumowując: lubię ten liner, choć uważam, że aplikator mógłby być nieco lepszy. Ale generalnie - jest to dobra jakość w niskiej cenie.
moim ulubionym jest z Wibo :)
OdpowiedzUsuńfajnie, że o nim napisałaś, ciekawa byłam tego aplikatora:)
OdpowiedzUsuńzazdroszczę 8- letniego doświadczenia, ja używam eyelinerów dopiero niecały rok:)
ooo ciekawy!!
OdpowiedzUsuńnie umiem się takimi malować ;/
OdpowiedzUsuńFajne opakowanie;)
OdpowiedzUsuńJa też od dawna uwielbiam czarne kreski i także wole te linery z rysikiem a nie pędzelkiem. Mój żelowy Inglot pewnie skonczy się za sto lat, ale bede wtedy pmiętac o tym z essence;D
OdpowiedzUsuńŁadna czerń, zaciekawiłaś mnie nim :)
OdpowiedzUsuńfajny, dawno nie miałam dobrego eyelinera w płynie więc może go zakupię. hmm sliczna głęboka czerń
OdpowiedzUsuńOstatnio używam właśnie takich linerków, bo nie chce mi się myć osobnego pędzelka. Może i na ten się skuszę?
OdpowiedzUsuńMuszę sobie taki kupić. : D
OdpowiedzUsuńostatnio jestem bardziej fanka zelowych :)
OdpowiedzUsuń